Zamek Królewski w Warszawie to obok Wawelu najbardziej nobliwe miejsce w Polsce na wystawienie dzieł Caravaggia. Najodpowiedniejsze już nie istnieje, przed dekadą bowiem znikł w Warszawie Stadion Dziesięciolecia – świątynia szarej strefy handlu, kieszonkowców i ludzi podejrzanej konduity. A Michelangelo Merisi, zwany od zapadłej rodzinnej mieściny matki pod Mediolanem Caravaggiem, od Stwórcy otrzymał nie tylko sprawną rękę do pędzla, ale i do wymierzania ciosów. Popędliwy artysta najczęściej mierzył pięścią bliźnim między oczy, sprawnie obchodził się z mieczem i kijem, wszczynał burdy, w barach celował talerzem karczochów w kelnerów, a na ulicy kamieniami w straż miejską. Za co lądował za kratami. Stamtąd albo uciekał, albo wyciągali go możni protektorzy, którzy jego obrazami zdobili ściany swoich pałaców i kaplic.
Morderstwo i ucieczka z Rzymu
Caravaggio na co dzień żył pośród miejskich szumowin: prostytutek, złodziei, hazardzistów. Przenosił ich na swoje płótna. Spotykał się z nimi w rzymskich spelunach, przy grze w karty i szklanicach wina. Namiętnie grywał w popularną wtedy pallacordę, prekursorkę dzisiejszego tenisa. Właśnie podczas meczu ze swoim kumplem Ranuccio Tomassonim – gdzie dziś wije się w Rzymie ulica Pallacorda – wszczął z nim bójkę. Mówiono, że o karciane długi. Inni twierdzili, że poszło o prostytutkę Filide Melandroni. Tę 25-letnią kurtyzanę, która cieszyła się wielkim wzięciem wśród rzymskiej arystokracji, Caravaggio poznał, gdy jeden z jego mecenasów zlecił mu namalowanie jej portretu. Tomassoni był jej sutenerem. Z szamotaniny z Caravaggiem „wyszedł" z nożem między żebrami... I tak 29 maja 1606 r. kariera geniusza malarstwa zawisła na włosku. Za mord groziła mu kara śmierci, a ówczesne prawodawstwo obowiązek jej wykonania nakładało na każdego, kto go napotka. Musiał uciekać z Rzymu.
Zanim jednak do tego doszło, w papieskim mieście zjawił się obdarty i bez grosza przy duszy na wiosnę 1592 r. Nie miał jeszcze wówczas 21 lat. Rzym był pępkiem świata, jak dziś Nowy York. Za sobą miał Caravaggio sieroce dzieciństwo po śmierci rodziców i czteroletnią praktykę malarską w Mediolanie. Tam w warsztacie manierysty Simone'a Peterzano, ślepo zapatrzonego w kopiowanie Michała Anioła, Caravaggio ujawnił swój nieprzeciętny talent. Przewyższył swojego mistrza, ale kiedy w Mediolanie dopuścił się zbrodni – do dziś w niewyjaśnionych okolicznościach – uciekł do Rzymu. Samotny jak palec zamieszkał pośród biedoty z półświatka. Los się do niego uśmiechnął, kiedy poznał kardynała Francesco del Monte. Eminencja wyprowadził go z rynsztoka. Zapewnił nobliwy dach nad głową – Palazzo Madama, dziś siedzibę senatu włoskiego – mecenat, pieniądze i sławę. W Rzymie należało do dobrego tonu móc zawiesić religijny obraz Caravaggia w kościelnej kaplicy lub w salonie.
Święci z gminu
Okrzyknięto go „anty-Michałem Aniołem". Zerwał z ckliwą konwencją manieryzmu, ślepą uliczką perwersyjnego renesansu. Porzucił smukłe postacie, teatralne pozy i subtelne metafory. Jego obrazy są odarte z tła i ozdób, niekiedy makabryczne, najczęściej brutalne. Ograniczają się do wydobywających się z mroku postaci, jakby żywcem przeniesionych z nędznego pospólstwa. Z mrocznego półświatka, w którym się obracał. Aż do ostatniej zrogowaciałej stopy i brudnego paznokcia. Błąkający się po rzymskich ulicach dorastający chłopcy trafili na jedno z płócien jako kompania Bachusa. Wyciągnięta z Tybru martwa prostytutka posłużyła jako modelka do oblicza zmarłej Madonny w „Śmierci Maryi". Niwelował Caravaggio granice świętości biblijnych postaci. Apostołów przedstawiał z brudnymi nogami, a święte z rozczochranymi włosami. W „Madonnie Loretańskiej" ukazał ją w niewyszukanej sukni i bosonogą, tak jak dwójkę żebraków, którym wyszła na powitanie. W „Madonnie z dzieciątkiem i św. Anną" biust matki Jezusa wylewa się z sukni, a dzieciak raczkuje centralnie z siusiakiem na wierzchu.
Czytaj więcej
Wystawa „Caravaggio i inni mistrzowie” zostanie otwarta na Zamku Królewskim w Warszawie 9 listopada.