Yves Sente okazał się następcą wyczuwającym styl opowieści. Album „Ja, Jolan” łączy zgrany wątek inicjacji z pełną niuansów historią rodzinną. Jolan wchodzi w dorosłość, porzucając najbliższych. Jest jednym z piątki rówieśników, którzy chcą dostać się do Międzyświata, by zapewnić sobie udział w wyjątkowej misji. Konkurują, ujawniają szlachetne, ale i podłe cechy. To opowieść z morałem o formowaniu się minispołeczeństwa, w którym trzeba ustalić reguły. Urokliwa, ale naiwna. Znacznie ciekawszy jest drugi plan. W wiosce wikingów Aaricia dowiaduje się, że Jolan odszedł bez pożegnania. Niepokoi się, bo nie wie ani kim jest Manthor, ani jakie ma zamiary wobec jej syna. Wiedźma przepowiada, że grozi mu wielkie niebezpieczeństwo. Oba wątki wspaniale łączą dwa ostatnie, umieszczone obok siebie kadry. W pierwszym spokojny i ufny Jolan decyduje się pójść własną drogą, w drugim jego przerażona matka biegnie przez las, by zdradzić Thorgalowi straszny sekret. Aaricia jest najwyraźniej zarysowaną postacią. Jest w niej siła, charakter, determinacja. Sprzeciwia się mężowi, a równocześnie ani przez chwilę nie można zwątpić w jej miłość. Ten rys, daleki od cukierkowego modelu rodziny obecnego w popkulturze, zawsze wyróżniał „Thorgala”. Dobrze się stało, że Sente go eksponuje. Całości ton nadają malunki Rosińskiego. Odrealnione kadry historii o zmaganiach Jolana silnie kontrastują z realistycznymi, ciemnymi obrazami z wioski i chaty czarownicy. Pierwsze są jedynie kolorową ilustracją. Drugie mają zagadkową siłę i moc mrocznej opowieści. Czai się w nich chłopiec o czerwonych oczach, zapowiedź nieszczęścia.