Rz: Podtytuł pana książki „Prezydent, papież, premier” o, kolejno, Ronaldzie Reaganie, Janie Pawle II i Margaret Thatcher brzmi „Oni zmienili świat”. Czy nie jest paradoksalne, że ten zmieniony świat odwraca się dziś – jak można sądzić – od pańskich bohaterów?
John O'Sullivan: Nie zgadzam się z takim stanowiskiem. Dlaczego pan tak uważa?
Postępuje sekularyzacja Europy, w tym także Polski – przeżywającej głębokie wstrząsy religijne; polityka Busha, nawiązująca przecież do reaganowskiej, budzi sprzeciw i w świecie, i w samych Stanach Zjednoczonych; w Wielkiej Brytanii thatcheryzm nie budzi najmniejszych pozytywnych sentymentów.
Z Margaret Thatcher jest tak samo, jak było w Ameryce z Franklinem D. Rooseveltem. Liczne bitwy, które toczyli, sprawując władzę, nie zostały od razu sprawiedliwie ocenione. Dziś politykę Thatcher chwalą i ci, którzy walczyli z nią, kiedy była premierem. Regularnie wygrywa plebiscyty na najbardziej podziwianą osobę na Wyspach – oczywiście poza królową – poza tym wiele zyskała na porównaniu z Tonym Blairem. Rządzili mniej więcej tyle samo czasu, ale jej osiągnięcia były znacznie większe. Wreszcie sprawa ostatnia – Margaret Thatcher żyje i to wpływa na sądy o niej, które ulegną przecież zmianie, gdy nie będzie na świecie nie tylko jej, ale i jej najbardziej nieprzejednanych krytyków. Ronald Reagan postrzegany jest obecnie zupełnie inaczej niż wtedy, gdy był prezydentem, zwłaszcza po pośmiertnym wydaniu jego pism i bardzo pozytywnie oceniającej go biografii napisanej przez Richarda Reevesa. Jeśli zaś chodzi o papieża, to już za życia cieszył się tak wielkim mirem, był tak uwielbiany, również przez niekatolików, że pamięć o nim może stawać się tylko jeszcze lepsza. Wpływ ich trojga – prezydenta, papieża i pani premier – na zakończenie zimnej wojny był przemożny, nie do zakwestionowania.
Czy pańskim zdaniem Ronald Reagan wdałby się, jak George Bush, w wojnę w Iraku?