Rz: Pana książka „Kore” pokazuje, jak wiele jest podobieństw między środowiskiem literackim i lekarskim. Tyle samo w nich zazdrości, próżności, niezrealizowanych ambicji.
Prof. Andrzej Szczeklik: Nietrudno jednak dostrzec i podobieństwa w zakresie cech jasnych, pozytywnych. A bardzo ludzkie wymienione przymioty są obecne w każdym środowisku. Kiedy stykałem się z ludźmi, którzy mieli wybitne osiągnięcia i walczyli o najważniejsze nagrody, w tym o Nobla, to pojawiały się chwile bardzo ostrej rywalizacji, co najmniej jak w sporcie.
Nobel w polskiej literaturze jest bardziej możliwy niż w polskiej medycynie. Ubogi autor napisze wybitną książkę, ale lekarz, który nie dostaje pieniędzy na badania, nie może się do nich w żaden sposób zabrać.
Powszechnie się mówi, że w nauce nie osiągnie się nic bez wielkich pieniędzy, ale w rzeczywistości najważniejszy jest talent. Tak jak i w literaturze. Poza wszystkim, polska nauka poniosła ogromne straty w ostatnim półwieczu: w czasie drugiej wojny światowej i przez koszmarne lata komuny. Albo uczonych wywożono na Sybir, albo ginęli w obozach zagłady, albo ich – w najlepszym razie – od pracy odsuwano. W samych latach 80. prawie 20 proc. lekarzy wyjechało za granicę. Emigrowali niekoniecznie najzdolniejsi, ale na pewno najbardziej przedsiębiorczy. To są ogromne straty narodowe. Wiele lat musi minąć, aby polska nauka ponownie osiągnęła stan równowagi.
W jednym z esejów przywołuje pan zdarzenie z 1983 roku, kiedy na krakowskim Rynku władza organizowała wiec popierający stan wojenny. Jako aktywny działacz opozycji doprowadził pan do tego, że z rozwieszonych głośników, z których miało płynąć rządowe przemówienie, rozległo się krakanie wron. Dla amerykańskiego czy francuskiego intelektualisty takie zachowania mogły wyglądać jak skecze ze slapstikowej komedii.