Piotr Wereśniak jest reżyserem seriali i kilku komedii. Ponieważ rozpiera go wena, został również prozaikiem. Doświadczenie zdobyte w branży filmowej kazało mu nie wyróżniać się zbytnio i sięgnąć po temat wielokrotnie wałkowany.
Wereśniak postanowił napisać kryminał z polityką w tle. Niczym nie ryzykował, bo polityka to pewniak, szczególnie w połączeniu z pieniędzmi. W powieści premierem Polski zostaje "geniusz ekonomii praktycznej", innymi słowy skorumpowany do szpiku kości krajowy oligarcha, który musi usunąć niewygodnych świadków. Jednego z nich we wtorek.
I już wiemy, że w tej sytuacji nie może zabraknąć najemnego mordercy z bałkańskim stażem, fachowca od prania pieniędzy, rezydentów mafii amerykańskiej i rosyjskiego wywiadu. Niestety, nasi byli agenci byłych służb wypadają na ich tle mizernie, dosłownie wypadają z gry. Jest wierny druh, jest wierna druhna, jest wielkie przebudzenie i nawrócenie złoczyńcy (nie, nie chodzi o premiera).
Problem w tym, że choć sprawnie napisana, książka jest zła. Nic nie wnosi, powiela stare wątki i typy, zawiera opis akcji z wtrącanymi złotymi myślami w rodzaju: "Światem rządzi przemoc, ten, kto jest bardziej okrutny i bezwzględny, wszystko inne jest ściemą dla motłochu". Aż ma się ochotę zacytować autorowi jego własne słowa: "Skąd ty, k…, masz takie przemyślenia?".
Styl ujawnia, że książkę pisał reżyser, i to szybko: krótkie zdania, powtórzenia, system trójkowy: "Dziewczyna musi być młoda, zdrowa i umyta. Niekoniecznie ładna, zgrabna czy inteligentna. Nie musi udawać, starać się ani być aktywna".