Tak powiada jeden z bohaterów filmu Małgorzaty Szyszki o śladach Herberta we Lwowie. Film gromadzi wspomnienia z okresu jego życia, o którym długo nie chciał opowiadać. Może zbyt bolesne było to wspomnienie. Widzimy, jak piękne polskie miasto zostało utracone. To jakby stracić młodszego brata Krakowa. Zresztą przepadło nie tylko miasto, ale także ludzie, kresowy wymiar polskości.
Narratorem jest Oleksandr Owerczuk, scenograf w Polskim Teatrze Ludowym, Ukrainiec mówiący przepiękną, zmiękczoną polszczyzną, jak gdyby nietkniętą przez suchą rzeczowość Zachodu. Jeśli Pan Cogito mógłby przybrać jakieś ciało, byłby to właśnie Owerczuk z jego kształtną, ogoloną głową, dużymi oczami ujętymi w ramę oprawki okularów.
Jest on medium największej kreacji bohatera filmu, Pana Myślącego. Czyta wiersze po polsku, lecz jeden w przekładzie na ukraiński nosi tytuł „Głos wewnętrzny”, zapewne nie przypadkiem. Polskość, która weszła w Owerczuka przez pracę w polskim teatrze, niczego nie ujęła mu z Ukraińca – jak powiada – przeciwnie, wzbogaciła, pozwalając więcej zeń zrozumieć. W Polsce czuje się jak w domu, podobnie u siebie czują się Polacy, którzy trafią do Lwowa.
Film ukazuje także miejsca, w których pędził życie Herbert, poczynając od podwórka domu przy ulicy Łyczakowskiej. Skromne ci ono jak stajenka betlejemska, zanim weszła przebojem do historii. Tu rozegra się dramat wywoływania ducha. W dziesiątą rocznicę śmierci poety zgromadzą się pod trzepakiem, na ławeczkach i przyniesionych krzesłach wyznawcy jego kultu, by usłyszeć święty głos z zaświatów za pomocą archaicznej kasety magnetofonowej.
Duże wrażenie robi tablica pamiątkowa w kościele, z wierszem Herberta kończącym się słowami o stawaniu „co nocy boso u bram mego miasta”. W kościele tym poeta został ochrzczony w Boże Narodzenie