Choć Polacy mają tendencję do szczycenia się swoimi tradycjami wojskowymi, w ostatnich dwóch wiekach fortuna wojenna nas nie rozpieszczała. Mimo, że ambicje mieliśmy spore, regularnie braliśmy od wszystkich w skórę. W XVIII wieku nie udało się obronić niepodległości przed zaborcami, w XIX fiaskiem zakończyło się kilka, mniej lub bardziej szalonych, powstań, a wreszcie przyszedł wiek XX i największa nasza klęska w dziejach – II wojna światowa.
Na tle tego ustawicznego lania, jakie dostawaliśmy od naszych sąsiadów, wojna 1920 roku jawi się jako fantastyczny wyjątek. Wreszcie to my byliśmy górą! I doprawdy nie mogę zrozumieć dlaczego dziś, w niepodległej Rzeczypospolitej, przedmiotem kultu i uwielbienia jest przegrana bitwa, jaką było Powstanie Warszawskie, a nie wiktoria sprzed 90 lat nad straszliwym totalitarnym najeźdźcą.
Być może jest tak dlatego, że wydarzenia roku 1920 wydają się być zamierzchłą historią. Ich uczestnicy nie żyją, a komuniści przez pół wieku robili wszystko by wymazać je z powszechnej świadomości Polaków. Nie uczono o nich w szkołach, nie pisano książek, nie kręcono filmów. Całe szczęście po 1989 roku powoli nadrabiamy te zaległości, o czym świadczy choćby przygotowywana przez Jerzego Hoffmana super-produkcja (swoją drogą: dlaczego dopiero teraz!?).
Na temat wojny polsko-bolszewickiej powstaje też coraz więcej książek. Szczególne miejsce wśród nich zajmuje wydany przez „Kartę” – we współpracy z Narodowym Centrum Kultury – album „1920. Wojna o Polskę”. Nie miałem pojęcia, że z tej kampanii zachowało się aż tyle wspaniałych, wysokiej jakości zdjęć! Twórcy albumu wybrali je w wyniku długich, żmudnych poszukiwań archiwalnych prowadzonych m.in. w Nowym Jorku. Trzeba przyznać, że efekt jest fantastyczny.
[srodtytul]Zdajsia, Polak![/srodtytul]