Nie wysłano go do na śmierć

Po Czapskim i Swianiewiczu to kolejna relacja oficera polskiego, który uniknął strzału w tył głowy w Lesie Katyńskim

Publikacja: 04.03.2011 15:44

Bronisław Młynarski „W niewoli sowieckiej". Wydawnictwo LTW, Warszawa 2010

Bronisław Młynarski „W niewoli sowieckiej". Wydawnictwo LTW, Warszawa 2010

Foto: Rzeczpospolita

 

Jeśli nawet pewne rzeczy z konieczności powtarzają się w każdym z tych świadectw, to ostateczny efekt jest tym bardziej przejmujący – jak w filmie „Czarny czwartek" Antoniego Krauzego dzięki użyciu czterech równocześnie kamer.

Bronisław Młynarski, syn skrzypka, dyrygenta, kompozytora Emila, przedwojennego dyrektora najpierw Filharmonii, potem Opery warszawskiej, urodzony w 1899 r., maturę zdał w roku 1917 w Moskwie. Uczestnik walk o niepodległość w latach 1918 i 1920 opuścił wojsko, zyskując stopień podporucznika saperów. Po studiach w Wyższej Szkole Handlowej i praktyce w General Motors był wicedyrektorem Linii Żeglugowej Gdynia – Ameryka. Zmobilizowany we wrześniu wycofywał się z innymi pod ogniem niemieckich bombardowań w stronę wschodniej granicy. 17 września polscy oficerowie dostrzegli na niebie klucze samolotów lecące tym razem ze wschodu na zachód. Byli przekonani, że to Francuzi, a może Anglicy nadlecieli na pomoc z Rumunii. Wyprowadził ich z błędu oficer artylerii przeciwlotniczej, który rozpoznał maszyny sowieckie, wstrzymując natychmiast ogień swych dział. Za to już w nocy 18 września jego oddział, przeprawiając się przez leśny wąwóz, został z zasadzki ostrzelany przez sowieckie karabiny maszynowe, zostawiając licznych zabitych. Sam autor został lekko ranny w głowę. 19 września Polacy otoczeni, wobec ogromnej przewagi nieprzyjaciela, składają broń. Następuje rewizja osobista jeńców. Niby w poszukiwaniu broni, lecz polegająca na ściąganiu i rabunku zegarków, sygnetów, pasów skórzanych, mapników, toreb, niekiedy płaszczy.

Opis Młynarskiego jest zawsze rzeczowy i ścisły. Jeszcze w Warszawie, wybierając się na front, pakuje do skórzanej walizy letni mundur khaki, parę obcisłych, szykownych, lecz niewygodnych, bo nierozchodzonych butów z cholewami, sztywną rogatywkę, deszczowy płaszcz, kilka zmian bielizny, dwa koce. W tramwaju zdaje sobie sprawę, że nie ma porządnego płaszcza, wysiada, by udać się do renomowanego krawca wojskowego na Nowym Świecie. Pan Goldberg wybiera jeden z obstalowanych przez pułkownika R., lecz nieodebranych płaszczy, ciepły, długi, na podszewce. „ »Ale panie, jak można iść na wojnę w takiej sztywnej czapce! Panie Ignac, skocz na pan do czapkarza vis-a-vis i duchem przynieś czapkę polówkę, tą co zamawiałem dla kapitana K., czapka miękka, wygodna z nausznikami«. Często wspominałem p. Goldberga".

22 września piesza kolumna jeńców przekracza granicę sowiecką. Zaczyna się pustynia, droga  przez 50-kilometrowy ochronny pas, z którego wydarto wszelkie elementy życia. Potem w części pieszo, w części nieludzko stłoczeni w wagonach towarowych jadących a to na północ, to z powrotem na zachód i znowu w przeciwnym kierunku więźniowie docierają do Starobielska, ogrodzonych drutem kolczastym pomieszczeń kompleksu dawnych klasztorów prawosławnych i cerkwi. Młynarski przebywa tam w izbie o rozmiarach 42 mkw. i wysokości 2,5 metra mieszczącej 168 oficerów ulokowanych na trzypiętrowych pryczach długości 1,5 metra. Jedynie ci z najwyższej pryczy, mając do sufitu jeszcze koło 75 cm, mogli przyjąć chwilami pozycję pół siedzącą. Jedno ciało mogło zająć zaledwie 37 centymetrów wszerz. Ja, skrajnie szczupły, chcąc leżeć na wznak musiałbym zająć 44 centymetry.

Do obozu przybywa dygnitarz z Moskwy „o wyglądzie karbowego z niewielkiego folwarku, w płaszczu kroju cywilnego z grubego sukna koloru tabaczkowego". Można mu zadawać pytania, na które odpowiada kłamliwie, obiecując korzystanie z wszystkich przywilejów zagwarantowanych jeńcom prawem międzynarodowym. Najdalej posuwa się w swych pytaniach Feliks Daszyński, syn Ignacego, przywódcy PPS. W roku 1925 odwiedził kraje europejskie, a wśród nich i Polskę król Afganistanu Ammanullach, który udekorował ówczesnego marszałka Sejmu Daszyńskiego orderem mającym skutki w postaci nadania tytułu książęcego i dziedzicznych przywilejów. Feliks uczepił się pomysłu napisania podania do ambasadora Afganistanu w Moskwie, by ten wydobył go jako swego obywatela z obozu. Mimo perswazji kolegów złożył pismo dyżurnemu enkawudyście i wkrótce został jako jeden z pierwszych wyciągnięty w nocy – na zawsze.

Bronisław Młynarski zachował  przy sobie dokumenty, wśród nich paszport z wieloma wielokrotnymi wizami, co doprowadziło przesłuchującego funkcjonariusza do przeświadczenia, że musiał być agentem polskiego wywiadu, bo przecież z Sowietów nikt nie wyjeżdżał tak sobie za granicę dla przyjemności, nauki czy interesów, jeśli nie były to misje bardzo specjalne. Podejrzenia budziła też dobra znajomość przez Młynarskiego języka rosyjskiego. Spytany, czy zna jakichś obywateli sowieckich, wpada na szczęśliwy pomysł, by mówić o muzyce, o swoim ojcu, który był uczniem Czajkowskiego, o przyjaźni ojca z Głazunowem, Skriabinem. O tym, jak w wieku lat siedmiu poznał osobiście Rachmaninowa, a potem jak w czasie konkursów chopinowskich ich znakomici laureaci Szostakowicz i Oborin bywali – za zgodą swej ambasady – w jego domu rodzinnym. Przesłuchujący też wyznał, że kocha muzykę i gra na bałałajce. Nie jest do końca pewne, co uratowało Młynarskiego od rozstrzelania, jego pochodzenie, rozmowa o muzyce, czyjaś interwencja.

W każdym razie chwile muzyki przerywające godziny sączącej się przez głośniki propagandy pozwalały mu przetrwać najcięższe godziny. Ta muzyka była puszczana z płyt. Ponieważ nagrania sowieckie były wówczas jeszcze lichej jakości, radio korzystało z płyt zagranicznych, podając np., że koncert e-moll Chopina odegra Artur Rubinstein z towarzystwem orkiestry... Jeśli Rosjanie przemilczali nazwisko dyrygenta i nazwę orkiestry, to poruszony audycją Młynarski dyskretnie milczał o tym, że Rubinstein to mąż jego siostry.

„W niewoli sowieckiej" zostało wydane po raz pierwszy w Londynie w roku 1974, już po śmierci autora (ta nastąpiła w roku 1971).  Nieznana niemal w kraju książka ukazuje się teraz w Wydawnictwie LTW, w trudnym dla literatury czasie, gdy wprawdzie minister kultury wyskrobuje jakieś środki na promocję czytelnictwa, ale równocześnie minister Skarbu Państwa pragnie zlikwidować Państwowy Instytut Wydawniczy, firmę, której nazwa gwarantuje jakość pozycji.

LTW w wypadku książki Młynarskiego mogło skorzystać z pomocy p. Ewy Rubinstein i doktora Zbigniewa Jankowskiego z Paryża.

Bronisław Młynarski „W niewoli sowieckiej". Wydawnictwo LTW, Warszawa 2010

Jeśli nawet pewne rzeczy z konieczności powtarzają się w każdym z tych świadectw, to ostateczny efekt jest tym bardziej przejmujący – jak w filmie „Czarny czwartek" Antoniego Krauzego dzięki użyciu czterech równocześnie kamer.

Bronisław Młynarski, syn skrzypka, dyrygenta, kompozytora Emila, przedwojennego dyrektora najpierw Filharmonii, potem Opery warszawskiej, urodzony w 1899 r., maturę zdał w roku 1917 w Moskwie. Uczestnik walk o niepodległość w latach 1918 i 1920 opuścił wojsko, zyskując stopień podporucznika saperów. Po studiach w Wyższej Szkole Handlowej i praktyce w General Motors był wicedyrektorem Linii Żeglugowej Gdynia – Ameryka. Zmobilizowany we wrześniu wycofywał się z innymi pod ogniem niemieckich bombardowań w stronę wschodniej granicy. 17 września polscy oficerowie dostrzegli na niebie klucze samolotów lecące tym razem ze wschodu na zachód. Byli przekonani, że to Francuzi, a może Anglicy nadlecieli na pomoc z Rumunii. Wyprowadził ich z błędu oficer artylerii przeciwlotniczej, który rozpoznał maszyny sowieckie, wstrzymując natychmiast ogień swych dział. Za to już w nocy 18 września jego oddział, przeprawiając się przez leśny wąwóz, został z zasadzki ostrzelany przez sowieckie karabiny maszynowe, zostawiając licznych zabitych. Sam autor został lekko ranny w głowę. 19 września Polacy otoczeni, wobec ogromnej przewagi nieprzyjaciela, składają broń. Następuje rewizja osobista jeńców. Niby w poszukiwaniu broni, lecz polegająca na ściąganiu i rabunku zegarków, sygnetów, pasów skórzanych, mapników, toreb, niekiedy płaszczy.

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski