Czy Gruzja to tylko podróbka, „adibas" Zachodu? Dlaczego pan tak uważa?
Nie jest jasne, do czego Gruzja aspiruje. Trudno zrozumieć ambicje tego kraju, trudno też powiedzieć, czy wszystko jest tu tylko podróbką czy jest w tym też coś autentycznego. Dziś ogólnie nie da się określić, co jest autentyczne, a co fałszywe, żyjemy w epoce totalnego fałszerstwa.
Skąd wziął się pomysł, żeby Eduarda Szewardnadze przedstawić nie jako byłego prezydenta, a jako odpowiednika Biga Lebowskiego z filmu braci Cohen.
Big Lebowski, cokolwiek by na siebie włożył, jest wciąż wariatem zamkniętym we własnym zamku, nawet jeśli mógłby wyglądać na osobę godną szacunku. Odwiedziłem kiedyś Szewardnadze osobiście. Z jednej strony jest wzruszający, z drugiej strony niewiele się zmienił. Wciąż jest takim samym łajdakiem jak dawniej. Wykorzystałem w „Adibasie" jedną z historii, które mi opowiedział.
Tbilisi nazwał pan z kolei fake city (fałszywym miastem – przyp. K.C.). Na czym ten fałsz pańskim zdaniem polega?
Tbilisi udaje, że jest otwartym, tolerancyjnym miastem, ale w rzeczywistości to zamknięty świat, szczególnie dla tych, którzy nie są stąd (wyłączając mesjaszów i superbohaterów). W Tbilisi jest irańska ambasada niedaleko ambasady rosyjskiej. Fasada tego budynku to zwykły mur, bez żadnych ornamentów. Jedyna rzecz, której brakuje w tym budynku, to okna. Tbilisi jest dokładnie jak ta ambasada. Nie spogląda na zewnątrz, tylko wewnątrz siebie. Nie jesteśmy ani Azjatami, ani Europejczykami. Tkwimy gdzieś pośrodku.