Sławili go Mickiewicz, Konopnicka, Lechoń oraz dziesiątki zapomnianych już dziś literatów, takich jak Bronisław Komorowski, który w 1868 roku popełnił tragedię historyczną w pięciu aktach, zatytułowaną „Reytan". Prawdziwą nieśmiertelność zapewnił jednak posłowi z Hruszówki Jan Matejko. Gwoli ścisłości, warto przypomnieć, że intencje malarza były inne: chciał wstrząsnąć sumieniami, przypominając haniebną postawę polsko-litewskich elit w dobie rozbiorów. Jego dzieło odczytano jednak przede wszystkim jako apoteozę sprzeciwu wobec rodzimej zdrady i obcej przemocy. Tadeusz Reytan – desperat własnym ciałem blokujący drzwi sali sejmowej, za którymi czają się rosyjscy sołdaci – został patronem romantyków, powstańców i antykomunistycznej opozycji, symbolem obywatelskiego oporu i bezinteresownego poświęcenia. Dramatyczne losy państwa i narodu w XX wieku wciąż uaktualniały jego protest. Mit rósł, a wyznawcy Realpolitik oraz teorii „mniejszego zła" odbijali się od niego jak od ściany. Nazwisko litewskiego szlachcica trafiło do szkolnych podręczników i języka potocznego.
Polityczny przełom 1989 roku i akces Polski do Unii Europejskiej stworzył koniunkturę dla ideowych przewartościowań. Profesor Maria Janion ogłosiła koniec panowania paradygmatu romantycznego w naszej kulturze. Środowiska, którym powstańczy etos zawsze był wstrętny, ochoczo przyklasnęły tej diagnozie. Pustkę, która powstała po „odhistorycznieniu rzeczywistości", miały zapełnić postmodernizm, feminizm oraz inne zaimportowane z Zachodu prądy umysłowe. Misja stworzenia alternatywnego „kodu polskości" okazała się jednak misją niewykonalną. Dawne symbole wracają. Wystawa „Rozmowy niedokończone – wokół „Rejtana" Jana Matejki", otwarta w krakowskich Sukiennicach, już samym swym tytułem potwierdza, że pogłoski o śmierci romantyzmu były zdecydowanie przedwczesne.
Kwiaty dla kontestatora
Zwiedzających ekspozycję witają dźwięk gitary i głos Jacka Kaczmarskiego. To „Reytan, czyli raport ambasadora" – najsłynniejszy utwór z płyty „Muzeum" inspirowanej dziełami z kanonu polskiej sztuki. Zna go chyba każdy, kto w latach 80. był studentem lub uczniem ogólniaka. Choć Kaczmarski opowiadał o wydarzeniach z końca XVIII wieku, cenzura zakazała rozpowszechniania utworu, ponoć na żądanie radzieckiej ambasady. Aż dziw, że dyplomaci z ojczyzny światowego proletariatu nie zażyczyli sobie również ocenzurowania malarskiego oryginału. Zwłaszcza że podczas trwania wystawy „Polaków portret własny" doszło do pożałowania godnego incydentu: ludzie składali pod obrazem Matejki kwiaty, oddając hołd jedynemu sprawiedliwemu w Sodomie.
Wkrótce Tadeusz Reytan otwarcie opowiedział się po stronie wrogów jedynie słusznego ustroju. Na plakacie „Solidarności", zaprojektowanym przez Waldemara Wojciechowskiego, wystąpił w koszuli ozdobionej związkowym logo. „Użycie obrazu Matejki jako metafory sytuacji Polski w 1981 roku (wejdą? nie wejdą?) było dla mnie tak oczywiste, że obawiałem się nawet, czy mój projekt nie przepadnie w konkursie w powodzi innych Reytanów" – wspomina autor, wówczas student, dziś profesor szczecińskiej Akademii Sztuki. Pięć lat później Maciej Bieniasz w pracy zatytułowanej „Jacek Kaczmarski – koncert I. Rejtan, czyli raport ambasadora – według Jana Matejki", wmontował postać posła w scenę ulicznej demonstracji.
Widmo kontestatora z Hruszówki nękało Polskę Ludową od samych jej narodzin. Już w 1944 roku Jan Lechoń napisał wiersz „Rejtan" kończący się słowami: „Gdy wszystko przemocy gotuje owację/ On woła: nie pozwalam! I to on ma rację". Obserwacja obrad powojennego parlamentu powodowała bolesne déja vu – jego podobieństwo do zastraszonego i skorumpowanego sejmu rozbiorowego aż nadto rzucało się w oczy. Posłowie mikołajczykowskiego PSL, a potem katolickiego „Znaku" mogli czuć się spadkobiercami Reytana i jego kolegów. Na publiczny protest zdecydował się wszakże tylko Jerzy Zawieyski. W 1968 roku ujął się za maltretowanymi studentami i wezwał władzę do podjęcia dialogu ze społeczeństwem. Cena, jaką pisarz zapłacił za to wystąpienie, była wysoka: stracił mandat poselski, funkcję wiceprzewodniczącego Rady Państwa, a wkrótce i życie (okoliczności wskazywały na samobójstwo).
Wiktor Woroszylski w zadedykowanym Zawieyskiemu wierszu „Poseł Rejtan" napisał: „wstaje z niemocy i koszulę po raz drugi rozdziera". Rok po upadku Gomułki, a dwa lata po śmierci posła ukazał się zbiór esejów „Pomiędzy plewą a manną", w którym Zawieyski skonfrontował racje Reytana i Stanisława Augusta. Pod historycznym kostiumem krył się dylemat kluczowy dla autora i jego środowiska: kontestować PRL czy naprawiać go od środka? Nadworny dziejopis króla (i alter ego Zawieyskiego) z żalem przewiduje, że potomni potępią strategię reformowania państwa za cenę całkowitej uległości wobec Rosji: „Historia pominie wytrwałość w beznadziejnej walce i nie nazwie tej wytrwałości cnotą ani tym bardziej bohaterstwem. Tymczasem Rejtan za swoje trzy dni bezradnych protestacji moralnych doznał glorii bohatera". Uczciwość kazała jednak Zawieyskiemu przyznać, że „rejtanizm nie jest bezbronny, nie rodzi się z rozpaczy ani naiwnej oceny rzeczy".
Stefan Kisielewski, były kolega Zawieyskiego z ławy poselskiej, nie hamletyzował. Na łamach „Tygodnika Powszechnego" otwartym tekstem dawał do zrozumienia, co sądzi o realnym socjalizmie. Nie załamywały go interwencje cenzury ani nawet pobicie przez „nieznanych sprawców". Zirytowana władza postanowiła więc pobić publicystę jego własną bronią. W 1979 roku „Kultura" wydrukowała napastliwy tekst Wiesława Górnickiego. Przyszły ideolog stanu wojennego stanowczo się domagał, by odebrać Kisielowi „bezprawnie przywłaszczoną koszulę Reytana".
Wąsaty demoniak
Komuniści obawiali się rejtanowskiej legendy, lecz nie atakowali jej frontalnie, bojąc się oskarżenia o brak patriotyzmu. W 1989 roku nowogródzki poseł otrzymał jednak cios w plecy. Maria Janion, od lat związana z demokratyczną opozycją, w książce „Wobec zła" uczyniła z niego prototyp romantycznego „patrioty wariata". Sejmowa demonstracja Rejytana z aktu obywatelskiego sprzeciwu stała się pierwszym syndromem choroby toczącej XIX-wiecznych Polaków. Drążąc mroczne aspekty romantycznego etosu, profesor mogła się powołać na autorytet Cypriana Kamila Norwida, który po obejrzeniu płótna Matejki orzekł, że jego bohater to „wąsaty demoniak".
Okładkę książki zdobił wizerunek Reytana z długimi zakrwawionymi kłami, zjeżonym włosem, uszami nietoperza i szponami zamiast paznokci. Była to świadoma prowokacja, na którą dał się nabrać Karol Głogowski, łódzki adwokat i były działacz opozycji. Powiadomił prokuraturę o popełnieniu przestępstwa polegającego na znieważeniu postaci słynnego posła. Doniesienie zostało zignorowane.
Maria Janion była zbyt zafascynowana przedmiotem swych badań, by dokonać na nim symbolicznej egzekucji. Osikowy kołek wbił w pierś wampira patrioty działacz SLD Piotr Gadzinowski. W 1996 roku na łamach „NIE" zdemaskował on Reytana jako „potomka Krzyżaków ludobójców, pajacowatego politycznego happenera, pieniacza, samobójcę idiotę", w dodatku nieskutecznego. Partyjny kolega Gadzinowskiego Krzysztof Szamałek po dymisji ze stanowiska wiceministra ochrony środowiska oburzył się na porównanie go do litewskiego posła, gdyż „wszyscy traktujemy gest Reytana jako objaw bezradności, który nie uratował kraju". Trudno się dziwić, że niepodległościowa i antyrosyjska akcja sprzed dwóch wieków budziła negatywne emocje w środowisku postkomunistycznej lewicy. Gorzej, że w prawdziwość równania Reytan=romantyzm=aberracja uwierzyli także luminarze kultury. W 2009 roku Marek Pijanowski, poeta i dyrektor toruńskiego Dworu Artusa, apelując o radosne uczczenie rocznicy wyborów z 4 czerwca, narzekał: „Smutek i martyrologia to nasz narodowy patent. Lubimy drzeć koszule na piersiach jak Reytan i krzyczeć „Polska Chrystusem Narodów".