Amerykanie wciąż wierzą w Amerykę i w „wielką powieść amerykańską". I nie tylko dlatego, że za Atlantykiem wciąż ukazują się wielkie powieści. „Wielka powieść amerykańska" jest czymś więcej. To dzieła będące sumą ich narodowego doświadczenia, takie jak książki Dos Passosa, Faulknera czy Steinbecka. McCarthy został do tego grona zaliczony przede wszystkim dzięki Trylogii pogranicza, którą otworzył ponad dwie dekady temu „Rączymi końmi", kontynuował „Przeprawą" (ukazała się w Polsce pod koniec zeszłego roku) i zakończył wydaną właśnie „Sodomą i Gomorą". To opus magnum pisarza, rozpisana na trzy tomy opowieść o końcu świata vaqueros, prawdziwych kowbojów.
„Sodoma i Gomora" domyka losy dwóch głównych bohaterów cyklu, Johna Grady'ego Cole'a i Billy'ego Perhama, którzy pojawiali się również w eksponowanych rolach w poprzednich częściach trylogii. Powracają tu też wcześniejsze wątki: znany z „Przeprawy" motyw drogi i historia miłosna, która była osią fabuły „Rączych koni". Mimo że akcja „Sodomy i Gomory" osadzona jest nieledwie współcześnie, już po II wojnie światowej, to można odnieść wrażenie, jakby rzecz działa się w czasach pierwszych osadników. McCarthy opisuje bowiem świat jakby zahibernowany w dawnych formach, surowy i pierwotny, w którym właściwie nie pojawia się technologia. Nowoczesność majaczy jedynie gdzieś na marginesie stron książki – jako rodzaj nieuniknionego zagrożenia, które wcześniej czy później zniszczy dawny świat. Bo „Sodoma i Gomora", podobnie zresztą jak cała Trylogia pogranicza, jest trenem poświęconym światu dawnych prostych zasad i prawdziwych pionierów.
Osią fabuły „Sodomy i Gomory" jest uczucie – czy raczej szalony miłosny afekt – którym młody kowboj John Grady obdarza meksykańską prostytutkę Magdalenę. Poznają się w burdelu w Juárez, opanowanym przez wszelkiej maści rzezimieszków, które i dziś należy do najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Historia przedstawiona przez McCarthy'ego, zwłaszcza w porównaniu z wcześniejszymi tomami trylogii, jest zaskakująco prosta: wybranka młodzieńca należy bowiem do okrutnego alfonsa, a punkty zwrotne akcji to kolejne próby, które podejmuje Grady, by wyrwać dziewczynę z rąk jej właściciela. Przy okazji McCarthy snuje także opowieść o milczącej przyjaźni między dwoma kowbojami, o sile honoru i wierności złożonym przyrzeczeniom.
Jakby w tle tego westernowego romansu ma jednak miejsce inny dramat: zmierzch dotychczasowego świata. Lata 50., w których rozgrywa się akcja powieści, kultura amerykańska przedstawia zwykle jako „złoty wiek" USA, czas prosperity, ekspansji, taniej benzyny i niewinności. Tymczasem McCarthy przygląda się drugiej stronie medalu: nieopanowanej zachłanności kapitalizmu, który sprawia, że kowboje ujeżdżający konie i wypasający bydło stają się reliktami przeszłości. „Sodoma i Gomora" to zatem tyleż historia tragicznej miłości, co podsumowanie całej trylogii. Dlatego też książkę wieńczy opowieść starego Billego Parhama, która zmienia się w przypowieść o życiu jako drodze. Ta puenta jest zarazem figurą całej twórczości autora „Drogi", w której wędrówka jest metaforą ludzkiego losu.
McCarthy wykorzystuje w Trylogii pogranicza westernową konwencję, znaną z filmów spod znaku Clinta Eastwooda czy Sergio Leone, do gry z czytelnikiem. Mamy tu wątki doskonale znane z popkultury: młodzieńca zakochanego w upadłej piękności, zemstę nie przynoszącą ukojenia, starcie dobra ze złem. Pisarz posługuje się jednak tymi motywami głównie po to, by na nowo zdefiniować ograną konwencję w duchu wielkiej literatury stawiającej podstawowe pytania egzystencjalne. McCarthy'ego nie interesują bowiem jałowe eksperymenty formalne, choć tak może się zdawać, bo wzorem Joyce'a ogranicza często interpunkcję do minimum i stara się stworzyć literacki odpowiednik języka prostych ludzi pogranicza. Jego patronami są Melville, Faulkner i Dostojewski, pisarze, dla których – jak twierdzi – jedynymi istotnymi tematami były zagadnienia życia i śmierci. Taka jest też cała Trylogia pogranicza: czy to opisując wędrówkę dwóch braci przez Meksyk w „Przeprawie", czy też niemożliwą miłość między kowbojem i meksykańską prostytutką w „Sodomie i Gomorze", pisarz stawia pytania ostateczne. Niestety, odpowiedzi, których udziela, nie wprost oczywiście, nie przypadną do gustu zwolennikom życiowego optymizmu. McCarthy jest pesymistą, zarówno jeśli chodzi o ludzką naturę, jak i perspektywy eschatologiczne, co wiedzą wszyscy, którzy widzieli najsłynniejszą ekranizację jego powieści – oscarowy film braci Coen „To nie jest kraj dla starych ludzi".