Drach - nowa powieść Szczepana Twardocha

„Drach" Szczepana Twardocha to saga prezentująca powikłaną historię Śląska. Też powikłana, chwilami pretensjonalna - pisze Jacek Cieślak.

Aktualizacja: 04.12.2014 18:33 Publikacja: 04.12.2014 17:22

Drach - nowa powieść Szczepana Twardocha

Foto: Rzeczpospolita, Jacek Kołodziejski Jacek Kołodziejski

Szczepan Twardoch miał literackie „wejście smoka" z poprzednią powieścią „Morfina", bestsellerem, który zdobył nagrodę Nike przyznaną przez czytelników. Podbiła ich niezwykle emocjonalna narracyjna szarża, stawiająca w centrum wydarzeń polskiego oficera o niemiecko-śląskim i arystokratycznym pochodzeniu. Oficera, który po przegranej w kampanii wrześniowej staje się emisariuszem podziemnej organizacji, choć tak naprawdę jest cynikiem, morfinistą i Don Juanem.

Pikantna książka cieszyła się powodzeniem również dlatego, że ociekała erotyką, bogata była w pełne narkotycznych odjazdów romanse. Trafiła na podatny grunt sporu, który rozdziera Polskę. Najogólniej rzecz ujmując, Twardoch ironizował, a czasami nawet szydził z tych Polaków, którzy prezentują lukrowany bogo- ojczyźniany i bliski hipokryzji patriotyzm.

Problem polegał na tym, że ośmieszając martyrologiczny stereotyp polskiego narodu – popadał w drugi. Jeśli żona głównego bohatera była Polką i matką – to musiała być matką Polką, której życie seksualne sprowadza się do prokreacji i bycia sanitariuszką. Jeśli facet był z Poznania – musiał być jadowitym endekiem i żydożercą.

Największy problem z „Morfiną" polegał jednak na tym, że była kalką „Łaskawych" Jonathana Littlla, niedoścignionej, bodaj największej powieści ostatniej dekady. Littell pokazał Niemcy hitlerowskie przez pryzmat burzliwych losów antybohatera – oficera homoseksualisty. Twardoch zrobił to samo w polskich realiach, używając polskiego oficera morfinisty. Z nieporównanie słabszym efektem. Tym bardziej bolało zapożyczenie.

O ile jednak „Morfina" swoim śląsko-niemiecko-polskim kluczem otwierała kilka pól poważnych debat, choćby na temat konspiracji czy życia w okupowanej Warszawie, o tyle „Drach" wyważa drzwi już otwarte.

„Akcja powieści toczyć się będzie w latach 1906–2014 w wielkim Nigdzie i w wielkim Pomiędzy, na peryferiach peryferii, czyli pomiędzy Gliwicami a Gleiwitz, Deutsch Zernitz a Żernicą, pomiędzy Magnorami, Czoikami i Gemanderami. Bohaterowie umierają, nosząc inne imiona niż te, które nosili w dzieciństwie. Występują w tej powieści również sarny i bezpańskie psy. Polecam się życzliwej uwadze" – napisał autor na Facebooku.

I odleciał tak jak tytułowy „Drach", czyli latawiec. Jego perspektywa nie wnosi jednak nic nowego do naszej wiedzy o Śląsku. Wszyscy już wiemy, że to ziemia, gdzie polskie, śląskie czy niemieckie rodziny w wyniku zbiegów okoliczności, wojen lub innych kataklizmów mogły zmienić przynależność narodową. Kolejne zaś pokolenia dzieci dzieliła kwestia często zmienianej tożsamości narodowej.

Mamy więc polskiego pogranicznika zamordowanego w Mauthausen, gdy jego bracia afirmują III Rzeszę.

Jeden z głównych bohaterów wybiera w czasie powstań śląskich Polskę, ma żonę i dzieci, ale prowadzi podwójne życie erotyczne, z lubością wskakując przez balkon do łóżka niemieckiej arystokratki. Ta zaś godzi się na to, ponieważ nienawidzi swojej rodziny i matki.

Książka udowadnia, że losy Ślązaków były kręte jak kręta i przypadkowa była linia polsko-niemieckiej granicy przed wojną. Wszystko prawda. Dawno znana. Dlatego Twardoch całą inwencję inwestuje w produkowanie formalnych trików i sztuczek. Narratorem uczynił ziemię albo błoto, by pokazać, że wszystko przemija, że z prochu powstaliśmy i w proch się obrócimy. Gdzieś to już czytaliśmy, gdzieś to już było. Aby nie brzmiało jak powtórka ze złotych maksym, Twardoch opatruje kolejne rozdziały datami i skacze po historii, konfrontując zdarzenia w symultanicznej formie. Wiele musiało go to kosztować, efekt byłby pewnie udany w filmie. Na papierze jest to jednak sztuka dla sztuki, do tego męcząca, tak jak polsko-niemiecko-śląski wolapik używany przez pisarza.

Panie Szczepanie, przy całej sympatii dla Pana regionu, niektórych partii kompletnie jako czytelnik nie rozumiem i przy drugim wydaniu bardzo prosiłbym o tłumaczenia w przypisach. Zapewniam, że nie jest to kwestia braku szacunku dla Śląską i Śląskiego. Chodzi o to, by Pana fresk był bardziej czytelny.

Mam też wątpliwości co do rodzaju ekspresji. Owszem, temperatura emocji jest wysoka. Autorowi nie udało się jednak ustrzec od grafomanii. Są partie książki, które zawstydzają: „Świnia się rodzi. Świnia żyje. Świnię kupuje ojciec Josefa". Przecież to autoparodia. Albo takie zdanie: „Ciało Nikodema jest rosłe według standardów ludzkich, rosłe i ociężałe, waży tyle, co dwie źrebięce dziewczyny, ale przecież są też ciała większe niż Nikodemowe, nawet ludzkie, a jeszcze większe są ciała zwierząt, jeszcze większe są drzewa i skorupy, w jakie ludzie chowają się niczym kraby pustelniki". Takich kwiatków jest więcej.

Mamy również opisy bohaterów, a zaraz potem uwagę, co będzie z nimi po latach. Powtarzany w nieskończoność chwyt staje się nieznośną manierą. Wszystkowiedzący narrator bywa też irytujący, gdy prezentuje jakiś motyw, a potem dodaje, że to nieważne. Po wielekroć. Zdaję sobie sprawę, że to nonszalancja na pokaz. Łatwo ją odwrócić, pisząc, że książka jest nieważna.

Wszystkie te wady książki sprawiają, że „Drach" będzie kolejnym literackim przebojem, bo stwarza pozory eksperymentu. Tymczasem potwierdza wtórność i miałkość polskiej prozy. Nigdzie. Gdzieś pomiędzy.

Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: „Wyjarzmiona” jak zbiorowy pozew za pańszczyznę
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Kinga Wyrzykowska o „Porządnych ludziach”
Literatura
„Żądło” Murraya: prawdziwa Irlandia z Polakiem mechanikiem, czarnym charakterem
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Mateusz Grzeszczuk o „Światach lękowych” i nie tylko
Literatura
Zmarły Mario Vargas Llosa był piewcą wolności. Putina nazywał krwawym dyktatorem
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku