Pisząc „Ślad łyżwy”, przeżyłam pewnego rodzaju katharsis – otworzyły się we mnie wspomnienia z dzieciństwa, dorastania. Moje dzieciństwo było szczęśliwe i nie miałam z pozoru żadnych dramatycznych przeżyć. Odwrotnie niż moja bohaterka. A mimo to doświadczałam problemu z tożsamością. Anabel mówi, że zrobi wszystko, by nie powielać losów matki, babki, sióstr. Wiek inicjacyjny, gdy ma się 15, 16 lat, to czas, kiedy człowiek ma poczucie z jednej strony wyjątkowości, niezwykłości, niepowtarzalności swego istnienia, a z drugiej dopada go strach, że jego życie będzie powtórzeniem, odbiciem, kalką losów matki, babki czy rodzeństwa. Repliką zwyczajnego życia, banalną historią. Dopiero znacznie później przychodzi refleksja, że każdy los jest niepowtarzalny i bezcenny. W tym poczuciu młodej osoby, że życie może być cudowne i wyjątkowe, jest pewna pycha, ale i przerażenie, że jeśli się czegoś nie zrobi, nie dokona wyboru, nie przełamie stereotypu, to trzeba się szykować do zwyczajnego życia. Ten lęk mnie nie opuszczał. Przypomniałam sobie siebie samą z czasu, kiedy wszystko się dopiero buduje w człowieku. A potem już tylko narasta. „Ślad łyżwy” jest też więc i o tym, jak życie coraz bardziej wtłacza człowieka w jedną biografię, wpisuje w jeden los. I jest coraz mniej możliwości ucieczki, coraz bardziej są ograniczone o niej marzenia.
Jest jeszcze jeden, trzeci, bohater tej książki – miasto Salzburg.
Traklem, muszę przyznać, zainteresowałam się właściwie dopiero wówczas, gdy otrzymałam – w 1995 roku – nagrodę jego imienia. Aby go bliżej poznać, postanowiłam pojechać jego śladami, tak jak niegdyś podróżowałam śladami Anny Achmatowej, pisząc o niej książkę. Byłam więc w Wiedniu, w Innsbrucku, kilka razy odwiedziłam Salzburg. W Innsbrucku widziałam grób Trakla. Poeta zmarł w Krakowie i wcześniej był pochowany na Cmentarzu Rakowickim. Jego zwłoki sprowadził do Innsbrucku zaprzyjaźniony z nim wydawca. To wzruszająca historia, bo człowiek ten, który przeżył Trakla o dobre pół wieku, chciał być obok niego pochowany. I teraz sąsiadują ze sobą dwie mogiły: poety i wydawcy.
Przełomowym momentem okazała się jednak wizyta w Salzburgu oraz w domu, w którym się urodził i mieszkał z rodziną George Trakl. Zdjęcia rodzinne poety, pokoje z oknami na rzekę, do której się rzucił w próbie samobójczej jako pięcioletnie dziecko, fotografie bardzo do siebie podobnego rodzeństwa, zwłaszcza zdjęcie Margarethe przyciągnęło moją uwagę i odtąd nie mogłam już uwolnić się od myślenia o niej. To ona, „dziewczyna z fotografii” stała się bohaterką mej opowieści. I również Salzburg, niezwykłe alpejskie miasto, „zatrzaśnięte” pomiędzy górami, z cmentarzem wykutym w skale. Piękne i jednocześnie pełne smutku i melancholii. Wizyty w Salzburgu spowodowały, że zaczęłam pisać książkę inną, niż zamierzałam, bardzo osobistą.
Czyżby zetknięcie się z materialnym światem, przywołanym sprzed lat w postaci przecież kruchej i niepełnej, było tak istotne dla fikcji literackiej?
Bardzo ważne, i to w podwójnym sensie. Po pierwsze, uruchomiło to moją wyobraźnię, a po wtóre, z tych okruchów świata materialnego sprzed lat wysnuwa się przekonanie, że skoro tamten dawny świat ożywa w pewien sposób, to i nasz świat materialny nie ograniczy się tylko do tego, co nas dzisiaj otacza. Potencjałem duchowym, duchowymi zasobami, można bowiem ten świat przekraczać i jednocześnie w pewien sposób go ocalać.