W sumie jest tu 2159 utworów drugiego, obok Stanisława Jerzego Leca, mistrza najkrótszej, najzwięźlejszej formy literackiej – wierszowanej aforystyki. Swoje fraszki zmarły w 1970 r. poeta nazywał rozmaicie: kroplami lirycznymi, półsłówkami, łatkami, wiórkami, szumowinami, supełkami, śmiesznotami, wreszcie najtrafniej – piórkami.
Ma rację autor posłowia Tadeusz Nyczek, pisząc, że „piórka” te niemal „unosiły się w powietrzu, mieniły wszelkimi barwami słów, bawiły paradoksami, grą znaczeń i przeinaczeń”. Czym innym zresztą była twórczość Sztaudyngera, jeśli nie: „Łapaniem tęczy –/ Do sieci pajęczej”.Urodzony w 1904 r. poeta zaczął swą literacką drogę od „Marsza żałobnego ku czci Chopina”, który opublikował jako 20-latek w „Gońcu Krakowskim”. O mieście swego urodzenia – a jak miało się okazać, także wiecznego spoczynku – pisał z miłością, ale i – bywało – zjadliwie, tak np. „Cóż to by była za dziura,/ Gdyby nie architektura”.
Ten krakowianin przez większość życia mieszkał gdzie indziej: w Poznaniu, Szklarskiej Porębie, Łodzi, Zakopanem. Wszędzie tam miał oczy szeroko otwarte, a potem powstawał taki np. „Alarm dla miasta Łodzi”: „Kraków sypie sobie kopce, jakby gór miał mało,/ W Łodzi piękno Rudzkiej Góry ludziom spać nie dało./ Piasek biorą, znoszą górę, co się wzniosła dumnie,/ Wkrótce cała górka zniknie, a zostaną – durnie”.
W Zakopanem, gdzie osiadł w 1955 roku, na górali patrzył bez złudzeń: „Z góralem sprawa jest krótka,/ On koniem jeździ, nim wódka”. Ale też pięknie prosił: „A kiedy wreszcie minę,/ Mówcie, żem był góralem i krakowianinem”.
Był nietuzinkowym pedagogiem, nauczycielem, znawcą teatru lalkowego, tłumaczem (przełożył m.in. „Księcia Homburgu” von Kleista), ale na trwałe w dziejach kultury polskiej zapisał się jako autor fraszek. W „Karierze pisarza” stwierdził: „Gdy zacząłem pisać bzdury,/ wszedłem do literatury”.