Pisarstwo Stanisława Barańczaka cechuje lekkość, precyzja wypowiedzi, bogactwo języka, finezja stylu, poczucie humoru i ironia. Jego erudycja, prawdę mówiąc, przytłacza i deprymuje: z jednaką łatwością pisze o powieściach kryminalnych i teorii przekładu literackiego, piosenkach Beatlesów i historii literatury, poezji niepoważnej i niuansach semantyki. Czytając go, nie chce się wierzyć, że to ten sam autor.
Do tego Barańczak w wolnych chwilach, marginesowo (o czym sam mówi) bada giętkość ojczystego języka, testując stare argumenty jednego z wieszczów. Jak to określa, „projektuje [poetyckie] gatunki własne lub na własny sposób rozumiane”, czyli palindromadery, poliględźby, turystychy…
Wznowiony przez oficynę Prószyńskiego (za co jej chwała) dawno wyczerpany tom „Pegaz zdębiał” zawiera „wierszyki, kalambury i literowe układanki [które] bawią się słowem, dźwiękiem, zwrotem frazeologicznym, zdaniem, by wyciągać z nich niespodziewane znaczenia”, pisze we wprowadzeniu autor. I z 35 dostępnych liter alfabetu tworzy nieprawdopodobne łamańce, łamigłówki, przestawienia, wręcz słowne labirynty. Bo jak inaczej przedstawić rymowany utwór „Zwał sarkań? – Basta! Nic!”, którego 19 linijek – łącznie z tytułem – to wyłącznie anagramy onomastyczne, czyli zabawa z imieniem i nazwiskiem autora? Łatwiej, choć z równym zadziwieniem czytać można początek „Pana Tadeusza” w wersji pisanej na komputerze bez polskich czcionek: „Litwo, ojczyzno moja! Przypominasz zdrowie: / jaka jest twoja cena, ten tylko odpowie, / komu ciebie zabraknie…”. Nie mogę wyjść z podziwu dla jego imitacji obcych języków: początek arii z „Don Giovanniego” Mozarta „La ci darem la mano” w wersji Barańczaka brzmi: „Ja ci, daremna mamo”. Wersje odwrotne? Proszę bardzo – „te stare obiboki doczepiacze” w pseudowłoszczyźnie to „Testere obbi bocchi doce piace”. A co powiedzieć na skargę schorowanego Japończyka: „Otasake ushimona, itagoto wanakura”, co po naszemu brzmi wręcz banalnie: „O, ta sake u Szymona i ta gotowana kura”.
Książka dedykowana jest Antoniemu Liberze, znawcy twórczości Becketta, tłumaczowi i reżyserowi, przyjacielowi Barańczaka lubiącemu słowne zabawy. W tomie, zwłaszcza w autorskich komentarzach i cytowanych listach, odkrywamy innego Liberę: humorystę, prześmiewcę, miłośnika literackiej zgrywy. Rozdział, o który poszerzono niniejsze wydanie – solidna porcja obleśników, czyli wzbogaconej i rozbudowanej gry półsłówek – zawdzięcza wiele jego językowej inwencji. To właśnie on, jako mgr Zyta Pielona, przesłał Barańczakowi swój obejmujący 750 przykładów zbiór słownych gierek.
Dwaj szacowni naukowcy, harcownicy słowa, nie próbują – na szczęście – okiełznać poetyckiego natchnienia. „Pegaz zdębiał”, i oby dalej brykał.