[b]Rz: Jak pan trafił na „Bruderszaft z Belzebubem” Macieja Rybińskiego?[/b]
[b]Janusz Zaorski:[/b] Z autorem znamy się od początku lat 80. Pamiętam, z jaką rozkoszą czytało się wtedy wkładkę „Plebej” do czasopisma „ITD”, gdzie pisywał felietony. Kpił, żartował z komuny, co wtedy było tak rzadkie, że aż ożywcze. Kiedy wrócił do kraju w końcu lat 90., odnowiliśmy kontakty. Przed kilkoma tygodniami zaprosił mnie na wieczór promocyjny „Bruderszaftu z Belzebubem” do Domu Dziennikarza.
Pochłonąłem książkę od razu, pierwszej nocy. A ponieważ mam już za sobą radiową realizację tekstów Janusza Szpotańskiego o towarzyszu Szmaciaku, które też są satyrycznym political fiction, miałem odwagę zaproponować Rybińskiemu, że zrobię z tego słuchowisko. Z wielu wątków wybrałem opowieść o tajemniczym napisie na gmachu KC, bo stanowi dramaturgicznie zamkniętą całość. Adaptację przygotowałem dosłownie w ciągu kilku dni. Dla mnie, reżysera przede wszystkim filmowego, fantastyczne jest to, że od pomysłu do realizacji upływa w radiu najwyżej kilka tygodni. W filmie zajmuje to czasem kilka lat.
[b]Występują w pana słuchowisku znakomici aktorzy, także w rolach drugoplanowych.[/b]
I naprawdę mają co grać. Trzeba pamiętać, że Maciej Rybiński, chociaż dziś kojarzony przede wszystkim z felietonami, jest np. współautorem scenariusza do seria- lu „Alternatywy 4”. Ma kapitalne wyczucie dialogów. Do roli Narratora wybrałem Krzysztofa Wakulińskiego, bo ma w głosie coś, co wyrasta ponad realizm. Role Kiszczaka czy Urbana gra świetny naśladowca głosów – Waldemar Ochnia. Cały zespół aktorski spisał się doskonale. Na tym zresztą polegała w dużej mierze moja rola – musiałem tylko do znakomitego ciasta dołożyć nieco radiowych rodzynków.