[b]Rz: „Czterdzieści twardych” przedstawia m.in. funkcjonowanie żydowskiej służby porządkowej. Nie obawiała się pani sięgać po tak niepoprawny politycznie temat?[/b]
Żydowska policja to tylko jeden z wątków opisywanych przeze mnie historii, ale nie sposób go pominąć. Reporterowi nie wolno dokonywać selekcji faktów, eliminowania tych, które są niewygodne, albo z powodu ujawnienia których komuś się narazi. Niezależnie od tego, z jaką reakcją się spotka i jaką cenę za to zapłaci. Gdybym się obawiała, nie zabrałabym się do tego tematu.
W ogóle o tym nie myślałam. Ale prawdą jest, że przygotowując się do pisania książki, nie zdawałam sobie sprawy, że to temat aż tak trudny i delikatny, wzbudzający tyle emocji, często zaciemniających rzetelny osąd opisywanych przeze mnie historii. I mnie jako autorki.
[b] Odnoszę wrażenie, że pierwsze wydanie książki – jeszcze w ubiegłym wieku (jak to brzmi!) – zostało świadomie przemilczane przez wpływowe media.[/b]
Jedni milczeli, inni pisali entuzjastyczne recenzje. Polskie Stowarzyszenie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata przyznało mi tytuł Honorowego Członka Stowarzyszenia i odznaczyło Jubileuszowym Krzyżem Zasługi. Polonia australijska odznaczyła mnie Medalem im. Jana Strzeleckiego i czyniła starania o przetłumaczenie książki za granicą. Trudno mi powiedzieć, dlaczego wiele mediów o książce milczało. Nie chcę snuć co do tego domysłów. Wiem tylko, że im mniej pisano, tym więcej dyskutowano o książce poza łamami.