W tym roku Maciej Melecki kończy 40 lat, a to oznacza, że nie jest już tzw. młodym poetą. Jeszcze bardziej o tym, iż nie jest młodym poetą, świadczy fakt, że właśnie wydał swój pierwszy wybór wierszy. Tom „Zawsze wszędzie indziej” obejmuje utwory z lat 1997 – 2005, wyselekcjonowane z pięciu ogłoszonych przez poetę zbiorków.
Książkę posłowiem opatrzył Krzysztof Siwczyk, znany jako odtwórca tytułowej roli w filmie „Wojaczek” w reżyserii Lecha Majewskiego, skądinąd sam utalentowany poeta. Nie sposób nie wspomnieć, że współautorem scenariusza do tego filmu jest właśnie Melecki. Obydwaj – i Melecki, i Siwczyk – związani są z Instytutem im. Rafała Wojaczka działającym w rodzinnym mieście tego najsłynniejszego poety przeklętego z czasów PRL, czyli w Mikołowie. Jest Melecki współwydawcą wierszy rozproszonych Wojaczka „Reszta krwi” oraz poświęconej autorowi „Sezonu” pracy zbiorowej zatytułowanej „Który jest”.
Nie ukrywam, że drogę twórczą Macieja Meleckiego śledzę od początku. A trzeba wiedzieć, że ów początek był nad wyraz oryginalny. Otóż Melecki – wskutek edytorskiego zbiegu okoliczności – najpierw wydał swój drugi zbiorek „Te sprawy”, a zaraz potem ten, który jest jego faktycznym debiutem, czyli „Niebezpiecznie blisko”. Wszystko to działo się na przełomie lat 1995/1996. Czytając wiersze z tych zbiorków, nie mamy wątpliwości, że żywiołem ich autora jest codzienność, szara, przybrudzona, zamglona i wilgotna codzienność, a także żywy, potoczny język tejże codzienności, czego dowodem wiersze takie jak „Mikołów, appendix” czy „Sąsiedzi z drugiej strony ulicy”. Nie inaczej rozgrywa się rzecz poetycka w następnych zbiorach „Zimni ogrodnicy” (1999) oraz „Przypadki i odmiany” (2001), którymi – że się tak cokolwiek górnolotnie wyrażę – poeta pożegnał XX i powitał XXI wiek.
To, co się dzieje wokół niego, podmiot poezji Meleckiego przyjmuje z całym dobrodziejstwem, godzi się na to, co jest, i na to, że jest, jak jest. W wierszu „Ostatni raz raz jeszcze” powiada: „Czasami wiesz, jak możesz czegoś uniknąć/ i nie unikasz tego, bo czasami wydaje ci się, że nie/ wiesz tego, co wiedzą inni”, a w „Ciemnej pełni”: „Miało się dawno zacząć, ale, z/ tego, co widać, tamto nie może się/ skończyć”, natomiast w „Wyjątków nie ma”: „Od kiedy przestałem dziwić się temu, czego nie/ mogłem powiedzieć jednoznacznie, zajmuje mnie coraz/ bardziej mówienie o czymś wprost”. Oczywiście nie wszystko mu się z tego, co widzi wokół siebie, podoba, wiele wskazuje na to, że podoba mu się niewiele, tyle co nic. Powiedzieć zatem o nim, że jest apologetą dnia powszedniego, otaczającej rzeczywistości, to jakby trafić kulą w płot, strzelić Panu Bogu w okno. Ale też z czystym sumieniem da się opowiedzieć, że nikt tak jak on nie potrafi zakląć w wierszu tego, co w naszym życiu i w naszym świecie zwykłe, do tego stopnia zwykłe, że niegodne uwagi i pamięci. Wszystko przez to, że perspektywa bohatera liryki Meleckiego okazuje się perspektywą nie uczestnika, lecz świadka. Rzecz jasna jest on także uczestnikiem nieustannie się przepoczwarzającej codziennej rzeczywistości, tyle tylko, że opisując tę rzeczywistość i siebie samego, zanurzonego w niej po szyję, postępuje jak ktoś, kto stoi z boku. Na siebie samego stara się patrzeć jak na kogoś obcego. Nieprzypadkowo w tytułowym wierszu zbioru „Bermudzkie historie” (2005) stwierdza: „Jeśli jesteś brany przez kogoś pod uwagę, brany jesteś zazwyczaj/ Pod jakimś kątem”, a także: „Szybko okazuje się, że poza tobą jest jeszcze tylko/ Dwóch”, i jeszcze: „Kim wtedy jesteś, kiedy proporcje są równe?/ Odpowiedź pojawia się dopiero wtedy, gdy wchodzisz na trzeciego/ Po to, jak się okazuje, żeby nie powrócić jako ktoś, kto gdzieś przepadł”.
Nie tyle opisując, ile nicując egzystencję, poeta dociera do esencji. Mówiąc, co mówi – a mówi gorączkowo, jak ktoś, kto mówić nie może przestać, o czym świadczy konsekwentnie stosowana przerzutnia, sprawiająca, że wiersz wydaje się mechanizmem samozwrotnym, samonapędzającym się – poeta mówi do siebie samego, sobie samemu przepowiada to, co ważne i najważniejsze, że żyje, że jest.