Uważano go za „kaskadera literatury”. Dziś traktuje się go niemal jak klasyka i… prawie nie kupuje.
Za życia był legendą, którą wzmocniła jeszcze samobójcza śmierć. W tym poecie, pisarzu, pieśniarzu i wędrowcu w latach 70. i na początku 80. młodzi ludzie zaczęli odnajdować własne pragnienia, wraz z nim kontestowali otaczającą rzeczywistość.
Anna Chodakowska, wówczas świeżo po warszawskiej PWST wraz z reżyserem i poetą Krzysztofem Bukowskim przygotowali w Teatrze Stara Prochownia „Mszę wędrującego” według Edwarda Stachury. Spektakl miał premierę w 1982 roku. Od tamtego czasu zagrała go ponad trzy tysiące razy. W niektórych latach - ponad 200 spektakli w roku. Teraz, najwyżej kilkanaście.
— Naszą „Mszą wędrującego” zapoczątkowaliśmy boom na Stachurę, która opanowała właściwie całą Polskę — mówi aktorka. Potem jego teksty prezentowało Stare Dobre Małżeństwo, Marek Gałązka, Jurek Satanowski, Tadeusz Woźniak. Z naszą „Mszą” docierałam do wielkich sal koncertowych i małych, wiejskich bibliotek. Raz nieświadomy proboszcz zaprosił nas do kościoła. Zawsze było entuzjastyczne przyjęcie, a potem spotkania.
Każdy wieczór był wędrówka po życiu i twórczości legendarnego STEDA. Do niektórych utworów widzowie włączali się spontanicznie. Z setek rozmów, jakie wtedy odbyliśmy - pamiętam, że patrzyli na Stachurę, jak na przybysza z innego, lepszego świata. Oni, urodzeni w socjalistycznej rzeczywistości i on, syn emigranta, urodzony w Paryżu. Wędrujący z gitarą kontestator z poczuciem wolności.