Płaski raj z Putinem we mgle

Rozmowa z Andrzejem Kasperkiem, autorem książki „Back in The DDR i inne opowiadania”.

Publikacja: 03.09.2010 18:34

[b]Żuławy jawią się w pańskiej prozie niczym eden.[/b]

To moja mała ojczyzna, tu się urodziłem. Rodzice przyjechali w te strony z Kieleckiego kilka lat po wojnie wraz z trójką starszego rodzeństwa. Dla mnie ten płaski jak stół i nierzadko mglisty krajobraz jest bardzo swojski, a często wiejące wiatry wcale mi nie przeszkadzają. Ba, przez lata nawet ich nie zauważałem, traktując jako coś zwyczajnego, jak trzciny porastające rowy i biało-czarne krowy na łąkach. Dla mnie to kraj lat dziecinnych… A z Mickiewicza wiemy, jaki on jest: „Święty i czysty jak pierwsze kochanie”. Przykro mi, że potencjalnie bardzo żyzne Żuławy tak słabo stoją gospodarczo. Upadły pegeery. Niektóre z nich zamieniły się w prywatne latyfundia. Zaniedbano meliorację – dla tych terenów sprawę życia i śmierci. Przyroda gdzieniegdzie zdziczała. Płynąc po licznych rzekach, kanałach i rowach ma się wrażenie, że to jakaś Luizjana.

[b]Przeźrocza z bajkami, lody, butelki, adapter Bambino i pocztówki dźwiękowe, stonka i inne cymelia PRL chyba silnie w panu tkwią?[/b]

Dla mnie są one raczej artefaktami. Od nich zaczęło się moje pisanie. Długo namawiał mnie do tego Paweł Huelle. Raz mi nawet publicznie przygadał, że się lenię i już nie ma sił, żeby mnie przekonywać. Pomyślałem sobie wtedy: nu pagadi!. Postanowiłem napisać kilka historii albo może impresji, gdzie przedmioty z dzieciństwa będą nosicielami mojej pamięci.

[b]Doskonale zapisały się w pańskiej pamięci reminiscencje kolonijne...[/b]

Sam się zdumiałem, jak wiele zapamiętałem faktów, rzeczy, osób. Kolonie były ważne, bo stanowiły okazję do odmiany, wyjazdu, zobaczenia Krakowa, Kwidzyna, Gdyni, Kaszub. Podobnie jak wczasy FWP tudzież wycieczki zakładowe pozwalały w tych przaśnych i niebogatych czasach zwiedzać kraj, wypoczywać. Dziś pewnie niektórzy wydmą z pogardą lub lekceważeniem usta, że to nostalgia za PRL. Nie! Jestem ostatnią osobą, która płacze za 22 lipca.

[b]Podczas jednej z ekspedycji letnich – z niezapomnianym wujem Bolesławem – spotkaliście człowieka, który ciekawie zdefiniował wędkarstwo...[/b]

Ta definicja, jak to pan nazwał, została przeze mnie podsłuchana w bardzo rannym pociągu na trasie Tczew – Nowy Dwór Gdański, kiedy wracałem z jakiejś wakacyjnej wyprawy do domu. Wędkarz jadący gdzieś na Żuławy ze swoimi bambusowymi wędziskami opowiadał wujowi: „Panie! Moja to ciągle biadoli, że za drogie te moje ryby, że w centrali rybnej to taniej wyszedłby halibut, nie mówiąc o dorszu. No i ma trochę racji. Weź pan sobie obrachuj: wędki, minimum dwie, kołowrotki, spławiki, żyłka, ciężarki, przynęta, zanęta, haczyków od groma. Ale i tak z tego wszystkiego najdrożej wychodzi pół litra. No, ale jak bez tego pan wytrzyma dwanaście godzin nad wodą?”

[b]Opowiadania bywają mocno zakrapiane, ale oferuje pan też czytelnikom zestaw antykacowy... [/b]

...składający się z litrowej butelki wody grodziskiej i płyty chóru Aleksandrowa. Choćby nie wiem jak człowiek był upodlony, to kiedy usłyszał jak 200 sowieckich piewców – głosem silnym jak radziecka stal lub delikatnym jak radziecki sztuczny jedwab – śpiewa „Suliko”, ulubioną piosenkę Stalina, to po prostu ożywał i stawał na nogi. Alkohol to bardzo ważny składnik naszej rzeczywistości sprzed 1989 roku. Pijaństwo było w PRL o wiele bardziej widoczne niż dziś. Piszę o tym w niektórych opowiadaniach, próbując też odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Polacy wtedy tak chlali.

Pod tym względem chyba jednak ustępujemy Rosjanom, dowodem epizod z biografii cara Piotra I. Przebywając w Brukseli, zanadto na oficjalnym bankiecie się przejadł, a zwłaszcza przepił. W pewnym momencie musiał opuścić wykwintne towarzystwo, aby zaczerpnąć powietrza. Wyszedł i po ciemku trafił do zamkniętej części pałacu królewskiego, gdzie raczył... wymiotować. Można tam dziś odnaleźć popiersie Piotra I z niewielkim basenem z marmuru. Warto przeczytać napis po łacinie. W nieudolnym tłumaczeniu brzmi: „Piotr Aleksiejewicz, car Moskwy, wielki książę, zasiadłszy nad tą fontanną, uszlachetnił jej wody winem, które wypił 16 kwietnia 1717 o godzinie 3 po południu”. Trudno mi czasem zrozumieć tę bałwochwalczą miłość Zachodu do Rosji. Niemniej jej genialna literatura jest dla mnie bardzo ważna. Bez Babla, Bunina, Turgieniewa, Czechowa i Wysockiego nie byłoby pewnie tej książki.

[b]Jest pan jednym z bardzo nielicznym Polaków, który poznał Władimira Putina w czasach jego młodości.[/b]

„Eto wazmożnoje”; być może poznany w NRD kagebista to był Putin… Ale w moich opowiadaniach wykorzystuję także technikę groteski. Jest bardzo przydatna do oddania tamtej rzeczywistości.

[b]Z rozrzewnieniem wspomina pan praktyki OHP odbywane wspólnie z – jak się domyślam – późniejszą prezydentową Kwaśniewską. W tej materii jest pan jednak niezwykle dyskretny, co tym bardziej intryguje.[/b]

Nie wiem, czy z rozrzewnieniem. Tytułowe opowiadanie powstało jako pierwsze. W Enerdowie byłem na dwóch obozach OHP. Podczas pierwszego, który odbywał się w Berlinie, poznałem Jolę Konty, już wówczas narzeczoną Olka Kwaśniewskiego (pozwalam sobie na tę poufałość, bo osobiście przyjechał na obóz letni, namawiając studentów roku zerowego Uniwersytetu Gdańskiego do wstąpienia do SZSP), która jest na zdjęciu zamieszczonym w książce. Mile ją wspominam. Po jego zakończeniu pojechałem do Magdeburga. Stąd tytuł: „Z powrotem w NRD”.

[b]Studiował pan z pewnym znanym dziś Donkiem...[/b]

Donald Tusk jest starszy ode mnie o rok. Studiowaliśmy na tym samym wydziale, zwanym humaną – on historię, a ja polonistykę. Ulubionym miejscem spotkań były ławy na parterze wydziału. Spotykaliśmy się na wykładach i zajęciach tzw. uniwersytetu latającego, działaliśmy w SKS, później zakładaliśmy NZS, w stanie wojennym zdarzało się nam wspólnie pracować w spółdzielni Świetlik – myliśmy szyby. Był dobrym kumplem.

[b]Niemniej zarobki z czyszczenia okien stanowiły jedynie dodatek budżetu Andrzeja Kasperka, którego głównym chlebodawcą był wtedy... Bruce Lee.[/b]

To prawda, choć nigdy nie gustowałem w jego filmach. Niemniej cieszyły się gigantyczną popularnością, gwarantując egzystencję dyskusyjnym klubom filmowym. To był fenomen. Jeśli będzie drugie wydanie mojego zbioru, to w opowiadaniu „brusli” dam dedykację dla Lucjana Bokińca. Wspaniały człowiek, założyciel DKF Żak, gdzie pracowałem, zmarł rok temu.

[b]Z lat akademickich zapamiętał pan też recital Charles’a Aznavoura...[/b]

Kocham piosenkę francuską, ale od lat nie mam o niej nowych wieści. Brak mi audycji Piotra Kamińskiego „Pod dachami Paryża” w Trójce czy nieocenionych rad Lucjana Kydryńskiego w telewizji. To tam poznawałem piosenki Piaf, Brassensa, Brela, Becoud, Dassina, Treneta, Aznavoura i wielu innych wspaniałych piosenkarzy. Często wracam do tych nagrań. Aznavour podczas sopockiego festiwalu w roku 1984 przegrał z... rozkładem jazdy kolej trójmiejskiej. Na scenie pojawił się około godziny 23, kilkanaście minut przed ostatnimi kursami kolejki łączącej Sopot z Gdynią i Gdańskiem, czego nie przewidzieli organizatorzy, W efekcie artysta patrzył przerażony na pustoszejący amfiteatr. Przypominał księdza odprawiającego mszę w pustym kościele albo aktora miotającego się przed garstką widzów w wielkim teatrze.

[b]Jest pan bezkompromisowy wobec stanu wojennego i, moim zdaniem, ma pan rację.[/b]

To czas wielkiej smuty, okropny. Polska straciła bezpowrotnie kilka lat, których wciąż nie możemy odrobić. Nie chodzi tylko o sińce czy nawet trupy. Zamordowano wtedy nadzieję, zniszczono entuzjazm budowania, zerwano tkankę społeczną, podkopano zaufanie. Próbuję się rozliczyć ze stanem wojennym w nowym opowiadaniu pt. „Święty Michał miał koguta”. Ma się ukazać w zimowym numerze gdyńskiego kwartalnika „Bliza”.

[b]Z nostalgią wspomina pan za to „Czterech pancernych i psa". Wolałbym jednak, żeby TVP wznawiała inne bliskie panu, a i mnie, tytuły: „Diabła morskiego" oraz „Wilcze echa".[/b]

Serial o załodze czołgu „Rudy 102” nie nadaje się do uczenia historii, podobnie jak większość filmów sprzed 1989 roku, a także niemało współczesnych. Jest jednak czymś bardzo ważnym – chyba nie tylko dla mnie. Na koloniach w Krakowie w 1967 roku zobaczyłem Janka, czyli Janusza Gajosa. Wiele lat później dowiedziałem się, że kręcił wtedy tam film „Stajnia na Salwatorze”. Jeden z odcinków serialu realizowano niedaleko, na moście zwodzonym w Rybinie. To było coś. Należałem do klubu pancernych i marzyłem o hełmofonie. Nie wstydzę się tego. Ale moją wiarę w cudowność filmu, aktorów i autora zburzyła pewna historia. Otóż do mojej podstawówki przyjechał sam Janusz Przymanowski. Przybył jakimś wspaniałym zachodnim samochodem, który wydawał się nam jakimś fantomem, snem srebrnym… Miał spotkać się z uczniami. Był tylko pewien problem, należało zapłacić 5 złotych za wstęp. Rodzice nie dali mi tych pieniędzy. Doznałem paskudnego uczucia wykluczenia, ale gdy stałem w grupie nieboraków, których nie stać było na złożenie daniny bóstwu, mój entuzjazm dlań znacznie ochłódł, a później znikł zupełnie. I przestałem marzyć o hełmofonie.

„Diabła morskiego” nie pokazywano w telewizji od lat, ale ostatnio ukazał się na DVD. Może sobie kupię, choć wracanie do starych fascynacji jest czasem ryzykowne. Natomiast „Wilcze echa” są emitowane dosyć często. Szkoda tylko, że grająca w nich Irenka Karel – wieloletni obiekt westchnień polskich mężczyzn, którzy wycinali jej seksowne fotki z „Panoramy Północy” – zniknęła z ekranów.

[b]Żuławy jawią się w pańskiej prozie niczym eden.[/b]

To moja mała ojczyzna, tu się urodziłem. Rodzice przyjechali w te strony z Kieleckiego kilka lat po wojnie wraz z trójką starszego rodzeństwa. Dla mnie ten płaski jak stół i nierzadko mglisty krajobraz jest bardzo swojski, a często wiejące wiatry wcale mi nie przeszkadzają. Ba, przez lata nawet ich nie zauważałem, traktując jako coś zwyczajnego, jak trzciny porastające rowy i biało-czarne krowy na łąkach. Dla mnie to kraj lat dziecinnych… A z Mickiewicza wiemy, jaki on jest: „Święty i czysty jak pierwsze kochanie”. Przykro mi, że potencjalnie bardzo żyzne Żuławy tak słabo stoją gospodarczo. Upadły pegeery. Niektóre z nich zamieniły się w prywatne latyfundia. Zaniedbano meliorację – dla tych terenów sprawę życia i śmierci. Przyroda gdzieniegdzie zdziczała. Płynąc po licznych rzekach, kanałach i rowach ma się wrażenie, że to jakaś Luizjana.

Pozostało 90% artykułu
Literatura
Zbigniew Herbert - poeta-podróżnik na immersyjnej urodzinowej wystawie
Literatura
Nagroda Conrada dla Marii Halber
Literatura
Książka napisana bez oka. Salman Rushdie po zamachu
Literatura
Leszek Szaruga nie żyje. Walczył o godność
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Literatura
Han Kang z Korei Południowej laureatką literackiego Nobla'2024. Jedną powieść pisała w Warszawie
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje