Młynarski – syn słynnego dyrektora Filharmonii Warszawskiej Emila Młynarskiego – był więziony w Starobielsku i jako jeden z nielicznych uniknął sowieckiej kuli. To, że jego wydana na emigracji relacja nie była do tej pory dostępna w III RP, było poważnym zaniedbaniem. Naprawiło je jak zwykle niezawodne wydawnictwo LTW.
Opisany przez Młynarskiego „obóz jeniecki" w Starobielsku przypomina raczej obóz koncentracyjny. Nasi oficerowie znajdowali się w warunkach urągających wszelkim cywilizowanym standardom. Wegetowali w wyziębionych, potwornie przeludnionych i rozpadających się budynkach. Żywcem zjadani przez wszy, byli głodzeni i upokarzani przez strażników. „Cały obóz literalnie gnił z brudu" – pisał Młynarski.
Oficerowie byli ustawicznie inwigilowani przez NKWD-zistów i pozyskanych przez nich donosicieli spośród więźniów (Młynarski pisze o tej wstydliwej sprawie otwarcie). Nocami do baraków wpadali zaś uzbrojeni strażnicy i padała mrożąca krew w żyłach komenda: „Sobirajsia s wieszczami!". I kolejny oficer znikał na zawsze za bramą obozu, odprowadzany wzrokiem przez kolegów.
Młynarski sporo miejsca poświęca zwykłym ludziom sowieckim. Choć formalnie przebywali oni na wolności, byli tak samo sterroryzowani i cierpieli taką samą nędzę jak siedzący za drutami Polacy. W „komunistycznym raju" brakowało wszystkiego. Jedzenia, artykułów higienicznych, papieru, opału, prądu etc. A to, co można było zdobyć, było fatalnej jakości. „Ściska w dołku na widok tej nędzy i smutku" – pisał Młynarski.
A mimo to ci zabiedzeni i zastraszeni ludzie okazywali polskim jeńcom współczucie. Za co zresztą byli surowo karani. Choćby pracujący na terenie obozu cieśla Fomenko. Choć sam przymierał głodem, przyniósł kiedyś Polakom dwie osełki masła. Następnego dnia już nie przyszedł do pracy. Przepadł bez śladu. Czytając wspomnienia Młynarskiego, przyszedł mi na myśl tytuł innej głośnej książki o Sowietach autorstwa Iwana Sołoniewicza – „Rosja w obozie koncentracyjnym". Nic dodać, nic ująć.