Książka Michaela Lewisa o nakręcaniu bańki finansowo-hipotecznej, która pękła trzy lata temu, przypomina bardzo taki katastroficzny scenariusz, ale jest to scenariusz chory i odrażający. W hollywoodzkich filmach jest zwykle bohater pozytywny – na Wall Street nie ma komu kibicować, bo wszyscy okazują się łotrami lub głupcami. A nieliczni obdarzeni zdrowym rozsądkiem bohaterowie „Wielkiego szorta" po odkryciu nadchodzącej zagłady, zamiast ostrzec ludzkość, wolą zarobić na katastrofie pieniądze. I zarabiają – a reszta świata niech idzie w diabły.
Laikowi trudno będzie z początku przebić się przez swapy kredytowe, kredyty subprime i transze AAA CDO. Wystarczy jednak podążać za duchem opowieści, a nie jej literą, by chłonąć przerażającą „kronikę zapowiedzianej śmierci". Zaczęło się od udzielania kredytów ludziom, którzy nie byli w stanie ich spłacić (przykłady: nielegalny imigrant z dochodem 140 tys. dolarów kupił dom wart 7 milionów, striptizerka z Las Vegas dostała pięć różnych kredytów pod jedną hipotekę). Złe kredyty pakowane były przez banki w obligacje hipoteczne, pod które tworzono kolejne bezwartościowe papiery. Zyski były pyszne, więc cykl powtarzano. Rezultaty znamy – załamanie rynku nieruchomości w USA, bankructwo Lehman Brothers i krach giełdowy, z którego świat nie wykaraskał się do dziś.
Lewis dokładnie opisuje, dlaczego doszło do katastrofy: jak przekroczono granicę między inwestycją a hazardem, jak najlepsze agencje ratingowe świata rekomendowały kupno śmieci, jak pracownicy największych banków z premedytacją wpakowali własne firmy w koszmarne kłopoty
– bo mieli od tego prowizję. „Coś za nic – to zawsze będzie kuszące" – gorzko puentuje swe rozważania autor. Jeśli mielibyście przeczytać tylko jedną książkę o kryzysie 2008 roku, zadbajcie o to, by był to „Wielki szort".
Michael Lewis, „Wielki szort", Sonia Draga 2011, wyd. I, 288 stron.