Nie wasmożno byt’ diemokratoj

Przeczytajcie książkę Piotra Goćka „Demokrator”, bo rzecz jest wydarzeniem: to rozwinięcie dorobku polskiej fantastyki socjologicznej z lat 80. i 90.

Publikacja: 09.09.2012 16:00

Nie wasmożno byt’ diemokratoj

Foto: Uważam Rze, Rafał Zawistowski Rafał Zawistowski

Żył był matros Simonow. Wojak na schwał, a do tego nie do zabicia, to znaczy, zabijali go, zabijali, ale on zaraz wstawał – jeszcze silniejszy. A z nim kompania cała: stary mądry Gorynycz, co życie dobrze znał i wiedział, że nie trzeba być ani za bardzo, ani za mało, tylko w sam raz, i gasponauta Frunze, człowiek anomalia, i wściekła baba Tatiana, i blaszany POKUTA, mechagieroj, basałyk. A wszystko to nie za siedmioma górami ani siedmioma lasami, ale blisko całkiem, tuż-tuż – w Gorodopolis, pod rządami jego błagarodia Gubernatora-Demokratora i megagenialnego Szajdo, w tej stronie krasiwej, gdzie tak swobodno ledwie dyszy cziełowiek i gdzie wszystko największe i najlepsze jest, bo nasze. I nie hen, hen, w zapomnianych dawnych czasach to było, ale za całkiem małe niebawem będzie, może już za najbliższym zakrętem dziejów, bo kto tam wie, co już powyszywać zdążyli mnogoumni naukawcy, szydełkujący na zwojach DNA po tajnych laboratoriach. A co będzie, może i opowiadać szkoda, bo kto by tam o przygodach Wspaniałej Czwórki nie słyszał, wiedzą o ich przewagach nawet wraże czarnodupce, kicaje pocieszne czy złowrodzy chustasze – każdy słyszał, ale każdy co innego słyszał, bo ludzie wszystko przekręcają. Więc posłuchajcie tego, który wie najlepiej, bo sam wszystko widział, słyszał i czuł, a co widział, słyszał i czuł, opowiada.

Innymi słowy – kupcie i przeczytajcie książkę Piotra Goćka „Demokrator", bo rzecz jest wydarzeniem. Mówiąc z pełną powagą, i bez dalszych prób podrabiania niepowtarzalnej, potoczystej narracji tej ni to gawędy, ni to baśni, ni nierymowanego wiersza, jest to jedna z takich książek, które w zawodowcu, znudzonym przewracaniem kartek, budzą to szczególne uczucie, którego nie zaznał od czasów pierwszych lekturowych fascynacji.

Szalona bajka

Nie ma wielkiego sensu opowiadanie czytelnikom fabuły powieści, tym bardziej że autor ułożył swą narrację bardzo kunsztownie, prowadzi nas przez świat Gorodopolis i przez wydarzenia bardzo przemyślną drogą, to przyspieszając akcję, to zwalniając, to przeskakując wydarzenia, to je w odpowiedniej chwili dopowiadając, tak aby czytelnik ani na chwilę nie tracił ciekawości, jak się sprawy wyjaśnią i co się okaże. Znać w „Demokratorze" te cechy polskiej fantastyki, którą sobie szczególnie cenię, bo przed laty się o nią naużeraliśmy z kolegami jako „młodzi gniewni", i która od dawna czyni ją ciekawszą od polskiej prozy tzw. głównego nurtu: szacunek dla oczekiwań i potrzeb czytelnika oraz opanowanie rzemiosła. Ale oczywiście na tych podstawowych umiejętnościach udatność dzieła się nie kończy. Szalona bajka, momentami na granicy kabaretu, momentami mrożąca krew w żyłach, a chwilami pobrzmiewająca wręcz tonami tragicznymi, sprawia, że po odłożeniu książki człowiek patrzy na otaczający go świat innymi oczami, zdumiony, w jakie regiony, ku jakim problemom zawiódł go niepostrzeżenie swą gawędą autor.

„Demokrator" pełen jest nawiązań i odwołań, których skądinąd może czytelnik bez szkody dla lekturowej przyjemności w ogóle nie zauważyć, ale które recenzentowi otwierają liczne możliwości interpretacyjne. Zamiast pójść którąkolwiek z nich, skupię się na obronie powieści przed zarzutem, który po pierwsze w przekonaniu stawiających go wcale nie jest zarzutem, tylko pochwałą, a po drugie – na razie jeszcze w ogóle nie został wobec powieści zastosowany. Ale zostanie niechybnie, wiem o tym, bo ta powieść się nie wzięła znikąd. Poza wszystkimi tradycjami literackimi, do których autor się odwołuje, jego powieść jest oczywistym rozwinięciem dorobku polskiej fantastyki socjologicznej z lat 80. i 90. Nie byłoby jej bez „Limes Inferior" Janusza Zajdla, a może bardziej jeszcze bez „Wiru Pamięci" Edmunda Wnuka-Lipińskiego. Ta druga powieść, właściwie cała rozpoczęta nią trylogia znanego socjologa, wynikła bowiem, jak mówił on w wywiadach, z myślowego eksperymentu: a co by było, gdyby „realny socjalizm" zdołał wyprodukować wystarczającą ilość energii, środków produkcji i dóbr konsumpcyjnych,  gdyby realizacja obiecanego przez komunizm dobrobytu okazała się technologicznie możliwa? I Gociek opiera swą powieść na założeniu podobnym: co będzie, kiedy legitymizowany poparciem większości zamordyzm, podobny do rządów Putina albo chińskiej partii komunistycznej, dostanie do ręki technologie unieważniające problemy totalitaryzmów minionej epoki?

O przetrawienie rzeczywistości

Także językowe rozbuchanie „Demokratora", na które pewnie najwięcej uwagi zwrócą recenzenci – bo ta warstwa po prostu najbardziej się rzuca w oczy – pewnie nie byłoby możliwe, gdyby nie ośmieliły do niego swego czasu naszej science fiction – czy raczej socjal fiction – powieści Oramusa. Wyliczam te parantele „Demokratora", jak już wyjaśniałem, dlatego, że narażają one powieść na tę samą formę „upupiania", którą stosowano wielokrotnie wobec całego nurtu.

Niech państwo zatem nie wierzą recenzjom, w których przeczytacie – nawet w tonie pochwały – o aluzjach. O kabaretowej zgrywie, parodii, o mruganiu do czytelnika, zabawianiu go karykaturami znanych polityków czy odwołaniami do powszechnie znanych zdarzeń. To tylko warstwa powierzchowna i podobnie by można – z całą odpowiedzialnością sięgam po takie porównanie – sprowadzać tylko do kabaretu z kraciastym Fagotem i gadającym pluszakiem „Mistrza i Małgorzatę". W istocie idzie tu o rzecz daleko głębszą i poważniejszą: o przetrawienie rzeczywistości, o rafinację ducha czasów, z którą proza realistyczna słabo sobie daje radę.

Śmiech, który wzbudza w nas odjechana (jeszcze niedawno by napisano „postmodernistyczna", ale nie wiem, czy to słowo nie jest już passé) opowieść o Wspaniałej Czwórce i jej przygodach w świecie najlepszym, bo naszym, jest śmiechem tego rodzaju, od którego im się bardziej człowiek śmieje, tym bardziej chce mu się wyć i walić głową w ścianę. Bo w przeciwieństwie do dawnej fantastyki socjologicznej, tej z czasów zdychającego PRL, czarna wizja nie znajduje tu żadnego zrównoważenia, choćby pozostawionego czytelnikowi do dopowiedzenia. Nie sposób sobie wyobrazić żadnego „wyjścia z cienia", żadnej alternatywy – fabularne przewrotki tylko podążają za zadzierzgnięciem świata.

Tylko się śmiać do rozpuku

Doświadczyłem nad „Demokratorem" podobnych uczuć, jak przed niewielu laty przy lekturze kolejnych mądrych esejów zamieszczanych w zachodnich pismach dla fachowców od spraw międzynarodowych. Przy lekturze, która uświadomiła mi, że Zachód, w którym my wciąż uparcie widzieć chcemy bastion wolności i demokracji, sam już zupełnie w te wartości nie wierzy. Stały się one retoryką religii panującej, ale traktowanej podobnie, jak traktowano panujące religie na dworze ostatnich Ludwików czy w rozpadającej się Rosji carskiej. Tak naprawdę dzisiejszemu Zachodowi imponuje urządzenie społeczne Chin czy Rosji, które nie generuje takich deficytów budżetowych i nie wpędza rządzących elit w nierozwiązywalną sprzeczność między realizowaniem swych interesów kosztem pospólstwa a przekupywaniem tegoż pospólstwa na okoliczność wyborów.

Mówiąc językiem powieści, problem nie tylko w mordodzierżawnym Gorodopolis. Problem w tym, że zaoceaniczne Metropolis to też Gorodopolis, tylko mniej skuteczne, bo niemające tylu szajdobotów, szajdowych bomb, szajdowych kosmicznych fortec, okrętów podwodnych i tak zoptymalizowanej w swym wszechpotężnym przekazie szajdowizji. I jak być demokratą tu – gdy duch demokracji zatracił się do reszty tam, w jej mateczniku? Gdy się nad tym zastanowić, a w takie właśnie rozmyślania wciąga nas podstępem, skrzącą się żartami i aluzjami opowieścią Gociek, ogarnia człowieka rozpacz tak czarna, że nic, tylko się śmiać do rozpuku. I z tego właśnie śmiechu jest ta cała książka.

Piotr Gociek


Żył był matros Simonow. Wojak na schwał, a do tego nie do zabicia, to znaczy, zabijali go, zabijali, ale on zaraz wstawał – jeszcze silniejszy. A z nim kompania cała: stary mądry Gorynycz, co życie dobrze znał i wiedział, że nie trzeba być ani za bardzo, ani za mało, tylko w sam raz, i gasponauta Frunze, człowiek anomalia, i wściekła baba Tatiana, i blaszany POKUTA, mechagieroj, basałyk. A wszystko to nie za siedmioma górami ani siedmioma lasami, ale blisko całkiem, tuż-tuż – w Gorodopolis, pod rządami jego błagarodia Gubernatora-Demokratora i megagenialnego Szajdo, w tej stronie krasiwej, gdzie tak swobodno ledwie dyszy cziełowiek i gdzie wszystko największe i najlepsze jest, bo nasze. I nie hen, hen, w zapomnianych dawnych czasach to było, ale za całkiem małe niebawem będzie, może już za najbliższym zakrętem dziejów, bo kto tam wie, co już powyszywać zdążyli mnogoumni naukawcy, szydełkujący na zwojach DNA po tajnych laboratoriach. A co będzie, może i opowiadać szkoda, bo kto by tam o przygodach Wspaniałej Czwórki nie słyszał, wiedzą o ich przewagach nawet wraże czarnodupce, kicaje pocieszne czy złowrodzy chustasze – każdy słyszał, ale każdy co innego słyszał, bo ludzie wszystko przekręcają. Więc posłuchajcie tego, który wie najlepiej, bo sam wszystko widział, słyszał i czuł, a co widział, słyszał i czuł, opowiada.

Innymi słowy – kupcie i przeczytajcie książkę Piotra Goćka „Demokrator", bo rzecz jest wydarzeniem. Mówiąc z pełną powagą, i bez dalszych prób podrabiania niepowtarzalnej, potoczystej narracji tej ni to gawędy, ni to baśni, ni nierymowanego wiersza, jest to jedna z takich książek, które w zawodowcu, znudzonym przewracaniem kartek, budzą to szczególne uczucie, którego nie zaznał od czasów pierwszych lekturowych fascynacji.

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski