Dopiero teraz, z pewnego dystansu, możemy w pełni ocenić, jak ważnym wydarzeniem był Rok Lutosławskiego. Nie z racji koncertów, nagrań i uroczystości, ale dzięki temu, co po nim pozostanie. I jak świat zaczął patrzeć na jego muzykę, ale także na polską tradycję.
Mówią o tym wybitni dyrygenci, rozmówcy Aleksandra Laskowskiego w książce, której bohaterem jest Witold Lutosławski. Nie ma czegoś takiego jak polska szkoła, uważa Simon Rattle, szef Berlińskich Filharmoników, ale dodaje: „W muzyce musi być jednak jakieś odzwierciedlenie niezwykłej polskiej wrażliwości. Mówi się o ciągłym drżeniu z emocji – to właśnie łączy polskich kompozytorów".
„My, młodzi kompozytorzy fińscy, pod koniec lat 70. i na początku 80. czuliśmy więź z twórcami z Polski – wspomina Esa-Pekka Salonen, którego nagranie symfonii Lutosławskiego było nominowane do Grammy. – Być może chodziło o nasz stosunek do Rosji – w końcu historia Polski i Finlandii jest pod wieloma względami podobna. Oboma krajami rządził szwedzki król, oba kraje z punktu widzenia to »coś« położonego między Niemcami a Rosją".
W muzyce Lutosławskiego wszyscy dostrzegają odbicie losów jego rodziny i Polski w XX wieku, przed czym kompozytor się bronił. O III Symfonii ukończonej w czasie stanu wojennego Brytyjczyk Edward Gardner mówi tak: „Myślałem, że polska opozycja uczyniła z niej ścieżkę dźwiękową towarzyszącą walce o wolność".
Wspominając rozmowy z nim, Simon Rattle dodaje: „Na sprawy polityczne reagował jak wulkan i to odbija się w jego muzyce. Nie ma takiej możliwości, by walka, którą słychać w utworach Lutosławskiego, nie dotyczyła walki Polaków o wolność. Z drugiej strony III Symfonia to po prostu wielka symfonia, która nie potrzebuje politycznego alibi".