Nasza sztafeta jest już dynastią. Panie dojrzewają, zmieniają i rozrastają się ich nazwiska, drużynę doświadczają choroby oraz kontuzje, ale ich abonament na sukcesy wciąż nie wygasa. Brąz w Belgradzie to pierwszy medal tego pokolenia, którego nie wykuła kontuzjowana Małgorzata Hołub-Kowalik. Zakażenie koronawirusem wykluczyło ze startu Annę Kiełbasińską, ale Polki i tak były trzecie.

Medalem debiut na wielkiej imprezie okrasiła Kinga Gacka, czyli wychowanka Iwony Baumgart. 21-latka, która dorastała do biegania, wpatrzona w pierwsze sukcesy starszych koleżanek.

Ona biegła na trzeciej zmianie, wytrzymała tempo. Sztafetę otworzyła Natalia Kaczmarek, druga była Iga Baumgart-Witan, a na ostatnich dwóch okrążeniach zaciętą walkę o medale stoczyła Justyna Święty-Ersetic. Pierwsze metę minęły Jamajki, drugie były Holenderki. Belgrad bez medalu opuściła Amerykanki, które podium straciła na ostatniej prostej.

- Walczyłam całym sercem do samego końca - podkreśla Święty-Ersetic, ale zaznacza też, że choć Polki kończą kolejną imprezę z medalem, to miały przed imprezą większe apetyty.

Kilka chwil po biegu sztafety zawody w Belgradzie skokiem na rekord świata zamknął tyczkarz Armand Duplantis. Szwed w trzeciej próbie przefrunął nad poprzeczką zawieszoną na wysokości 6.20 m. Daje twarz nowej erze swojej konkurencji. Najlepszy wynik w dziejach tyczki poprawił już po raz czwarty. Wcześniej robił to w Toruniu (6.17 m), Glasgow (6.18 m) i Belgradzie (6.19 m).

Absolutny rekord świata podczas halowych mistrzostw globu pobiła także Yulimar Rojas. Wenezuelka wykonała w trójskoku próbę na 15.74 m i poprawiła własny rekord ze stadionu o 7 cm.