Trzeba wiedzieć, jak korzystać z życia

Wydarzeniem był koncert inspirowany filmowymi rolami Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza

Publikacja: 07.07.2008 04:02

Trzeba wiedzieć, jak korzystać z życia

Foto: KFP

Tytuł sobotniego koncertu, który na gdańskim festiwalu wyreżyserował Janusz Kondratiuk, „Jest dobrze – piosenki niedokończone”, jest dobry, bo paradoksalny jak aktorstwo Himilsbacha i Maklakiewicza.

Można było dociekać, o jakie piosenki chodziło. Przecież Himilsbach, choćby pił tylko wodę święconą, swoim sznapsbarytonem nie zaśpiewałby nawet „Sto lat!”. A Maklakiewicz? Wolne żarty. Podczas koncertu, który był filmowo-muzycznym montażem, obejrzeliśmy najsłynniejszą scenę dramatyczną z udziałem aktora, kiedy grał w „Polskich drogach” nauczyciela tańca umierającego podczas nalotu SS na jego szkołę. Już nie mówił, ledwo chrypiał, nucąc pod nosem motyw grany na fortepianie przez Beatę Tyszkiewicz.

Magia kina sprawiła, że zwariowany duet jednak zaśpiewał. Sekwencja „Jak to się robi”: aktorzy w zimowych czapach. Andrzej Kondratiuk, brat reżysera koncertu, w zakopiańskim pensjonacie znalazł swoim ukochanym aktorom schody. Poczuli się jak gwiazdorzy amerykańskiego musicalu czy francuskiej rewii. I zaśpiewali: „Ja i pan, widzę siebie w Cannes!”.

– Najpierw poznałem Janka – wspomina Janusz Kondratiuk, reżyser koncertu. – Zaczęło się od awantury w stowarzyszeniu literatów. Himilsbach wydał właśnie książkę „Cacko z dziurką”. Przy stoliku siedział znakomity tłumacz Seweryn Pollak razem z Kazimierzem Koźniewskim. Leciutko podchmielony Himilsbach postanowił się dowiedzieć, jak jest „cacko” po rosyjsku. Pollak odpowiedział, ale Koźniewski się wydarł. Krzyczał, że nie życzy sobie, by klub literatów odwiedzały podejrzane indywidua. Janek dosiadł się do Koźniewskiego i wychrypiał: „Panie Koźniewski, pan jesteś wielki pisarz. Byłem w księgarni, na jednej półce pana książki, na drugiej półce pana książki, na trzeciej też. A mojej żadnej, bo wszystkie wyprzedano!”.

Zdzisław Maklakiewicz to zupełnie inna postać. Na ekranie oglądaliśmy słynny monolog z „Rejsu” Piwowskiego o nudzie w polskim filmie. Fascynujący, bo improwizowany. Patrząc na głupawą i tępą minę Himilsbacha, można pomyśleć, że Maklakiewicz, słuchając go, nie wytrzyma i zaraz wybuchnie śmiechem. Tymczasem on dorzuca kolejną kwestię o tym, jak amerykański aktor zapala papierosa. Publiczność na Targu Węglowym musiała ją słyszeć wiele razy, ale i tym razem nie może opanować wesołości.

– Maklakiewicz był aktorem, który nie lubił występować oficjalnie, szczególnie w teatrze, ale prowadził swój prywatny teatr stolikowy w SPATiF – wspomina Janusz Kondratiuk. – Tam siedział, tumanił, przestraszał, wymyślając na poczekaniu zaskakujące historyjki. Zazwyczaj każdy wieczór w knajpie jest stracony, a dzięki Maklakiewiczowi stawał się spektaklem, w którym najważniejsza była złośliwa, inteligentna prowokacja.

Odkryciem sobotniego koncertu był Andrzej Grabowski. Wykonał nostalgiczne „Małe piwko z korzeniami”. Jacek Szymkiewicz z Pogodna przypomniał powietrzną eskapadę duetu z filmu „Wniebowzięci”, podczas której współpasażerka zauważyła, że nie da się z nimi... jechać! Furorę zrobiły papierosy Extra Mocne bez filtra palone przez Himilsbacha w samolocie.Stanisław Soyka napisał iście szekspirowski sonet „Każdy kochać się chce” zainspirowany uwagą Maklakiewicza, że kanarek śpiewa tylko wtedy, kiedy jest samotny, a miłość mu nie służy. Maciejowi Maleńczukowi reżyser powierzył wykonanie „Czarnej Mańki”. Powód? Warszawska ulicznica zwiedzała te same ulice co Himilsbach: Mokotów, Powiśle, Targową. Najlepiej brzmiał Habakuk, który powiedzonka duetu wplótł w mocne rytmy reggae. Brawami przyjęto Pana Strusia, czyli Poetę z „Rejsu”. Zadedykował partnerom z planu swój nieśmiertelny przebój „Były maje, były bzy/ Byłaś też dziewczyno ty”.

Koncert wydobył z filmów Maklakiewicza i Himilsbacha nutę nieznaną. Byli romantycznymi poetami. W „Jak to się robi” idą po wiosennej tatrzańskiej łące pełnej krokusów w zimowych futrach z owczarkami i starają się nie zdeptać ani jednego kwiatka. W innej scenie Himilsbach mówi: „Jest dobrze, szkoda tylko, że nie mam tej bułki dla gołębi”.

A już wszystkim nam trzeba zadedykować inną złotą myśl: „Życie jest piękne. Niestety, trzeba umieć z niego korzystać”.

Tytuł sobotniego koncertu, który na gdańskim festiwalu wyreżyserował Janusz Kondratiuk, „Jest dobrze – piosenki niedokończone”, jest dobry, bo paradoksalny jak aktorstwo Himilsbacha i Maklakiewicza.

Można było dociekać, o jakie piosenki chodziło. Przecież Himilsbach, choćby pił tylko wodę święconą, swoim sznapsbarytonem nie zaśpiewałby nawet „Sto lat!”. A Maklakiewicz? Wolne żarty. Podczas koncertu, który był filmowo-muzycznym montażem, obejrzeliśmy najsłynniejszą scenę dramatyczną z udziałem aktora, kiedy grał w „Polskich drogach” nauczyciela tańca umierającego podczas nalotu SS na jego szkołę. Już nie mówił, ledwo chrypiał, nucąc pod nosem motyw grany na fortepianie przez Beatę Tyszkiewicz.

Pozostało 84% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Kultura
Jubileuszowa Gala French Touch La Belle Vie! w Warszawie
Kultura
Polskie studio Badi Badi stworzyło animację do długo wyczekiwanej w świecie gamingu gry „Frostpunk 2”
Kultura
Nowy system dotacji Ministerstwa Kultury: koniec ingerencji gabinetu politycznego
Kultura
Otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej za miesiąc, 25 października