W 2008 roku Amerykanie kupili 428,4 mln albumów. To o 14 proc. mniej niż rok wcześniej, kiedy firma Soundscan Nielsen przeprowadziła podobne badanie. Wtedy sprzedaż przekraczała jeszcze 500 mln egzemplarzy. Od siedmiu lat liczba kupowanych albumów spada, dziś za oceanem rozchodzi się ich o połowę mniej niż w 2000 r.

W ostatnich latach mniejsze zainteresowanie płytami CD i winylowymi oraz kasetami amortyzowała coraz większa popularność sklepów internetowych oferujących muzykę w formie plików. Tu sprzedaż rosła rocznie o około 50 proc. W 2008 r. było jednak gorzej.

Sprzedaż pojedynczych piosenek wzrosła o 27 proc. (przekroczyła miliard utworów), a całych albumów o 32 proc. (66 mln egzemplarzy). Wytwórnie płytowe oceniają, że nareszcie zaczęły czerpać zyski z popularności takich serwisów, jak YouTube i MySpace. Przychody ze sprzedaży wirtualnej są co prawda mniejsze niż z tradycyjnej, ale Internet otworzył nowe źródła opłat, np. za obejrzenie wideoklipu czy ściągnięcie dzwonka telefonu. Według wytwórni Universal 20 proc. dochodów Rihanny pochodzi właśnie z takiej sprzedaży.

Jednak w 2008 r. także zapotrzebowanie na dzwonki stopniało o jedną trzecią i tylko jedna piosenka – „Lilopop” rapera Lil Wayne’a – została ściągnięta ponad 2 mln razy. Muzyk zajął też pierwsze miejsce w rocznym podsumowaniu – album „Tha Carter III” kupiło 2,9 mln ludzi (po raz pierwszy szczyt notowania osiągnęła płyta z wynikiem nieprzekraczającym 3 mln sztuk). Ponaddwumilionową sprzedaż osiągnęła brytyjska grupa Coldplay i 19-letnia wokalistka country Taylor Swift.

Wraz ze spadkiem sprzedaży nośników duże sieci supermarketów, jak Wal-Mart, ograniczają powierzchnię przeznaczoną dla działów muzycznych, co zdaniem analityków dodatkowo zmniejszy obroty. Jedyną sferą muzycznego biznesu, która cieszyła się rozwojem, był sektor koncertowy – średnia cena biletu wzrosła o 8 proc. i wynosiła 70 dolarów.