Reklama

Dobry gust widzów

Sztuka dozowania muzycznych emocji jest nie mniej ważna od gwiazd

Publikacja: 06.04.2010 01:27

Dobry gust widzów

Foto: Rzeczpospolita

Gdyby tegoroczny Festiwal Beethovenowski składał się jedynie z czterech wieczorów spędzonych z Paavo Järvim oraz Deutsche Kammerphilharmonie Bremen, wszyscy byliby zachwyceni. To będzie jedno z największych wydarzeń muzycznych 2010 roku.

Kto by przypuszczał, że tak niezwykłych wrażeń dostarczyć może słuchanie znanych symfonii Beethovena.

Paavo Järvi odczytał je jednak tak, by wydobyć wszystkie szczegóły przy-pisane przez kompozytora poszczególnym instrumentom. Potrafił utrzymać orkiestrę w ryzach, choć narzucił jej brawurowe tempo. A że muzycy z Bremy okazali się artystami pełnymi energii, w Filharmonii Narodowej iskrzyło od emocji oraz pozytywnych napięć.

W ciągu czterech dni z dziewięcioma symfoniami byliśmy świadkami wspaniałej, zbiorowej kreacji. To także wzorcowy przykład tego, co powinien widzom dawać Festiwal Beethovenowski, pozostający głównie w kręgu znanej klasyki. Jeśli chce być imprezą liczącą się w świecie, nie może sobie pozwolić na wykonawczą przeciętność .

W tym roku jednak zbyt często poziom utrzymywał się w strefie stanów średnich. Rozczarowała nawet jedna z największych światowych sław dyrygenckich – Charles Dutoit. Monumentalne „Requiem” Berlioza poprowadził z polskimi zespołami niejako z marszu, ale jest to zadanie raczej niewykonalne, gdy trzeba pokierować ponad dwustoma wykonawcami.

Reklama
Reklama

Średniej klasy zespołem okazała się Shanghai Symphony Orchestra, która przyjechała z wiolonczelistą Jiang Wangiem, zdumiewająco mało wyczulonym na niuanse muzyki Schumanna. Niestety, to chińskim artystom przypadł w tym roku zaszczyt inauguracji festiwalu. I okazało się, jak wielki wpływ na atmosferę całej imprezy ma jej początek. Jeśli jest udany i uświetniony nazwiskiem gwiazdy tej klasy co rok temu Anne-

-Sophie Mutter, widzowie interesują się nie tylko jej występem, ale i programem na następne dni. Teraz mało znana chińska orkiestra nie przyciągnęła licznej publiczności, zatem i w kolejne wieczory pierwszego tygodnia festiwalu bywało pustawo.

Gdy impreza trwa aż dwa tygodnie, trzeba wiedzieć, jak w programie dozować atrakcje, by podtrzymać zainteresowanie. Po niemrawym początku ożywienie nastąpiło dopiero z przyjazdem berlińskiej Deutsches Symphonie-Orchester z dyrygentem Ingo Metzmacherem, ale niewypałem okazał się chopinowski wieczór fado przygotowany przez Portugalkę Misię.

Napięcie ponownie opadło, zwłaszcza że następnego dnia żałość budził występ cudownego dziecka, 11-letniego Chińczyka z USA Marca Yu. Zobaczyliśmy drobniutkiego chłopca o smutnej twarzy, zmuszonego do zagrania z orkiestrą chopinowskiego poloneza. Jak można jego występ porównywać z pełnym romantycznych niuansów recitalem Nelsona Goernera czy wspaniałą Elisabeth Leonskają, która w I koncercie fortepianowym Beethovena dała dowód najwyższego kunsztu.

Festiwal Beethovenowski stara się zdobywać widzów atrakcjami z pogranicza klasyki i muzyki pop, nietypowymi artystami, jak Marc Yu. Ale czy musi stosować takie chwyty? Przez 14 lat festiwal wychował własną publiczność, która dobrze wie, kogo warto posłuchać, a czyj występ można sobie darować. I jeśli zdarza się coś wyjątkowego, wieść rozchodzi się szybko. Dlatego w Wielkim Tygodniu z każdą symfonią Beethovena w sali Filharmonii Narodowej robiło się coraz tłoczniej.

Kultura
Artyści w misji kosmicznej śladem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Kultura
Jan Ołdakowski: Polacy byli w powstaniu razem
Kultura
Jesienne Targi Książki w Warszawie odwołane. Organizator podał powód
Kultura
Bill Viola w Toruniu: wystawa, która porusza duszę
Kultura
Lech Majewski: Mamy fantastyczny czas dla plakatu. Nie boimy się AI
Reklama
Reklama