Gdyby tegoroczny Festiwal Beethovenowski składał się jedynie z czterech wieczorów spędzonych z Paavo Järvim oraz Deutsche Kammerphilharmonie Bremen, wszyscy byliby zachwyceni. To będzie jedno z największych wydarzeń muzycznych 2010 roku.
Kto by przypuszczał, że tak niezwykłych wrażeń dostarczyć może słuchanie znanych symfonii Beethovena.
Paavo Järvi odczytał je jednak tak, by wydobyć wszystkie szczegóły przy-pisane przez kompozytora poszczególnym instrumentom. Potrafił utrzymać orkiestrę w ryzach, choć narzucił jej brawurowe tempo. A że muzycy z Bremy okazali się artystami pełnymi energii, w Filharmonii Narodowej iskrzyło od emocji oraz pozytywnych napięć.
W ciągu czterech dni z dziewięcioma symfoniami byliśmy świadkami wspaniałej, zbiorowej kreacji. To także wzorcowy przykład tego, co powinien widzom dawać Festiwal Beethovenowski, pozostający głównie w kręgu znanej klasyki. Jeśli chce być imprezą liczącą się w świecie, nie może sobie pozwolić na wykonawczą przeciętność .
W tym roku jednak zbyt często poziom utrzymywał się w strefie stanów średnich. Rozczarowała nawet jedna z największych światowych sław dyrygenckich – Charles Dutoit. Monumentalne „Requiem” Berlioza poprowadził z polskimi zespołami niejako z marszu, ale jest to zadanie raczej niewykonalne, gdy trzeba pokierować ponad dwustoma wykonawcami.