Mosqitoo spodobali się na festiwalu w Opolu i na Top Trendach, nagrali dwie płyty w dużych wytwórniach i dostali mnóstwo komplementów. Ich debiut w 2005 r. był sukcesem choćby dlatego, że niewielu twórcom klubowych brzmień udaje się przedostać do mediów i radia.
Rafał Malicki i Monika Głębowicz tworzący Mosqitoo proponowali zgrabne i lekkostrawne utwory niesione klarownym rytmem i miłymi melodiami. Na moje ucho – zbyt grzeczne i przewidywalne, co plasowało ich raczej w drużynie muzyków wynajmowanych na zamknięte imprezy firmowe niż wśród liderów sceny klubowej.
Teraz przenieśli się do niezależnej wytwórni, by nagrać trzeci krążek "Synthlove". Nie zdecydowali się jednak na ryzyko ani kurs pod prąd. Tytuł zdradza wszystko: płyta jest wyrazem sentymentu do synteza-torowych brzmień lat 80.: uroczych i słodkich, minimalistycznych, ale nieco naiwnych. Mosqitoo nie próbowali teleportować tych muzycznych wspomnień do nowoczesności, poddali je tylko obowiązkowemu i oczywistemu odświeżeniu.
A na dodatek się spóźnili – moda na syntezatory od blisko dwóch sezonów króluje w popie, co znaczy, że liczący się twórcy klubowi, pełniący rolę muzycznej awangardy i znacznie wyprzedzający trendy, zdążyli już się zająć czymś innym. Mosqitoo próbują wskoczyć do pociągu, który odjechał. Może rok temu doceniłabym subtelne i bardziej wyrafinowane niż na poprzednich albumach produkcje. Dziś "Synthlove" wydaje się przeterminowana. Boleśnie przypomina, że polscy artyści lubią chodzić na łatwiznę – gonić świat, zamiast samodzielnie go odkrywać.