Z okładki debiutanckiego CD patrzyli na nas czterej muzycy pod wodzą Mateusza Holaka, kompozytora, tekściarza, gitarzysty, wokalisty. Nie mieli ukończonych 20 lat, „ucztowali” w barze mlecznym, z plastikowymi sztućcami w dłoniach.
Porównywano ich do The Strokes, ale Kumka Olik nie są odpicowanymi nowojorskimi playboyami, tylko tak zwanymi normalsami. Byłem świadkiem, jak menedżerowie Universalu informowali ich o świetnych recenzjach po debiucie. Nie zrobiły na nich wrażenia. Czułem, że mają poczucie wartości i będą robić to, co chcą.
Pierwsza płyta była ostra, zimna, gniewna. Ton nadawała kompozycja „W rytmie Joy Division”, reszta brzmiała postpunkowo. Grane w radio „Zaspane poniedziałki” dowodziły, że grupa lubi Lecha Janerkę.
Drugi album jest zupełnie inny – bardziej melodyjny, nasycony klawiszowymi brzmieniami. Ale rockowy i gitarowy fundament muzyki nie został naruszony. Imponuje to, że każdą kompozycję Kumka Olik oparli na wyrazistym, rozpoznawalnym motywie. Tybetańska aura „Niedojrzałości”, wzmocniona komputerowym rytmem, świetnie wyraża klimat duchowych wypraw do Azji, refren zaś „Nie dojrzewać chce” może stać się hymnem dzisiejszych 20-latków.
W tekstach wszystkich piosenek dominuje typowe dla młodego pokolenia poczucie zawieszenia w próżni, wirtualność egzystencji i brak wiary w bunt. Zmiana już nastąpiła. Nie ma się co wściekać, trzeba wykazać stoicki spokój i dystans. Nie przejmować się i robić swoje. To jako wiarygodny głos generacji wypowiedziany bez zadęcia.