Trzy tygodnie temu minęła 150. rocznica urodzin Ignacego Jana Paderewskiego, ale przyćmił ją Rok Chopinowski. Raz jeszcze usunął się w cień, by wyeksponować tego, którego muzykę promował jako pianista. Może w 2011 roku, gdy wypadnie 70. rocznica śmierci Paderewskiego, oddamy mu wreszcie należny hołd.
Nie okazujemy mu bowiem specjalnej wdzięczności, choć jako polityk i żarliwy patriota przyczynił się do odzyskania przez Polskę niepodległości, a w 1919 roku stanął na czele rządu. Czynił to z potrzeby serca, bezinteresownie. Nie był związany z żadną partią, nie pasuje zatem na patrona żadnego z dzisiejszych ugrupowań politycznych.
Jego pianistyczne sukcesy pokrył zaś kurz zapomnienia, trochę zrekonstruowanych starych nagrań czy występ u schyłku życia utrwalony w filmie „Sonata księżycowa” przekazują drobną część jego wirtuozowskiej sztuki. Pozostaje jedynie muzyka, jaką skomponował. Ale nie ma jej zbyt dużo, po sonacie fortepianowej ukończonej w 1903 roku całkowicie poświęcił się występom oraz polityce.
A przecież za młodu bardzo chciał zostać kompozytorem i taki cel przyświecał mu, gdy w 1878 roku ukończył warszawskie konserwatorium. Życie zmusiło go wszakże do podjęcia pracy pedagogicznej i nie odmawiał występów, bo te zapewniały mu utrzymanie.
W 1883 roku rozpoczął jednak pracę nad koncertem fortepianowym, ale utwór rodził się z problemami. „U mnie wszystko powoli idzie – donosił w końcu 1884 roku przyjacielowi. – Koncert jeszcze nieskończony i zapewne nieprędko nim będzie. Ostatnią część ciągle przerabiam, teraz może będzie dobrą; forma będzie gładka i opracowanie tematów niezłe – nie wiem tylko, czy wszystko będzie dobrze brzmiało w orkiestrze”.