Kiedy wyszła na estradę Filharmonii Narodowej w krótkiej sukience i bez butów, nie przypominała XVII-wiecznej damy. A gdy przestawała śpiewać, siadała po prostu na schodkach, słuchając zespołu Private Musicke.
To był image na potrzeby tego recitalu, ale z dużą dawką naturalności. Sięgając po arie i canzony z przełomu
renesansu i baroku, Kožena nie stara się rekonstruować – co dzisiaj modne – dawnych technik wykonawczych. Śpiewa tak, jak czuje. Dlatego jest prawdziwa i porywająca.
To są interpretacje bardzo współczesne, ale i stylowe zarazem. Kožena pamięta bowiem o podstawowej zasadzie obowiązującej w śpiewie tamtej epoki: słowo jest ważniejsze od muzyki.
Niezależnie więc, czy śpiewała rozbudowaną arię Barbary Strozzi czy proste pieśni Giovanniego Kapsbergera, w tekście znajdowała do nich klucz. Dlatego ten wieczór był zróżnicowany nastrojowo i bogaty emocjonalnie. Resztę dodał towarzyszący jej zespół, który na instrumentach z epoki grał tak, jakby miał do czynienia z żywiołową muzyką etniczną.