Barbara Pec-Ślesicka była jego kierowniczką produkcji, Krystyna Grochowicz asystentką, Halina Prugar montażystką, Allan Starski scenografem. Zrobili z nim po kilkanaście filmów. Zapytani o Andrzeja Wajdę wszyscy zaczynają podobnie: „To człowiek, który umie słuchać innych".
Barbara Hollender: Artysta, który wierzy w siłę kina
– Każdy mógł mu poradzić, nikogo nie wyśmiał, nie odepchnął – wspomina Barbara Pec-Ślesicka. – Pamiętam, jak pewnego wieczoru czekałam w biurze, a ekipa nie wracała ze zdjęć. Pojechałam na plan i zastałam następujący obrazek: pełna cisza, jeden stolarz siedzi na wannie, inny skulił się w kącie. Pytam: „Co się stało? Był jakiś wypadek? A oni odpowiadają: Szukamy pomysłu. Pan Wajda kazał nam się zastanowić, jak tu powiesić żyrandol".
– Andrzej daje ludziom ogromną swobodę, dlatego stałam się samodzielna – mówi Halina Prugar. – Nie siadał nigdy przy stole montażowym. Oglądaliśmy materiały, mówił, co chciałby ze sceny wydobyć. Montowałam w trakcie zdjęć. Zdarzało się, że dzwoniłam na plan: „Zróbcie mi jeszcze zbliżenie oczu czy ręki".
– Członkowie ekipy czuli się współtwórcami filmów – przyznaje Allan Starski. – Ale trzeba pamiętać, że Andrzej ma instynkt, który pomaga mu różne pomysły przesiać, zinterpretować na swój sposób albo odrzucić. Kiedyś mi powiedział: „Reżyser odnosi sukces z całą ekipą, klęskę ponosi sam".