Właśnie w czwartek, 2 czerwca artysta skończył sześćdziesiąt lat. Od 1967 roku jest bardzo aktywny na scenie, ma wśród muzyków mnóstwo przyjaciół i z nimi spędził swój jubileuszowy wieczór. Koncert w Teatrze Polonia zgromadził nadkomplet publiczności, zajęte były nawet schody. Saksofonista stanął na czele kilku zespołów, z którymi występował w ciągu ostatnich kilkunastu lat, przypomniał swoje kompozycje z popularnych płyt, ale także sięgnął po standardy.
Koncert rozpoczęła aktualna formacja Henryka Miśkiewicza Full Drive z gitarzystą Markiem Napiórkowskim. Dynamiczna formuła grupy pozwala na prezentację różnorodnego repertuaru, przede wszystkim własnych utworów. Nastrojowy duet z pianista Marcinem Wasilewskim odsłonił liryczną stronę duszy jubilata, który na saksofonie sopranowym zagrał wyjątkowo tkliwe frazy. Kiedy dołączyli do nich: perkusista Michał Miśkiewicz i kontrabasista Sławomir Kurkiewicz, powstał zespół, z którym jubilat nagrał bardzo popularną niegdyś płytę „Lyrics".
Główny nurt jazzu z wyraźnym ukłonem w stronę free zaprezentował zespół z trębaczem Robertem Majewskim i pianistą Wojciechem Majewskim. Miśkiewicz i w takim towarzystwie czuje się jak ryba w wodzie. Czekamy na taką właśnie płytę, Panie Henryku!
Przepiękną miniaturę Henryk Miśkiewicz wykonał z Sinfonią Viva pod kierunkiem Tomasza Radziwonowicza. Kiedy na scenę weszła córka saksofonisty, wokalistka Dorota Miśkiewicz, koncert nabrał dodatkowych rumieńców. Kapitalna, improwizowana wokaliza Doroty wywołała aplauz publiczności, a samego jubilata zachęciła do ekspresyjnych solówek. Ewolucja tematu od łagodności do niemal krzyku zasługiwała na najwyższe uznanie.
Saksofonista zadziwił publiczność wykonaniem utworu „Lilly Was Here" z repertuaru Candy Dulfer, ale moim zdaniem zagrał go ciekawiej, niż jego holenderska koleżanka po saksofonie.