Rz: Co będzie dla pana najważniejszym wydarzeniem przyszłego sezonu?
Waldemar Dąbrowski:
Nowa realizacja „Halki" Stanisława Moniuszki, choć podchodzimy do niej świadomi podejmowanego ryzyka. „Halka" jest bardzo mocno osadzona w naszej kulturze i tradycji wykonawczej, a my chcielibyśmy pokazać jej wartość uniwersalną, która pozwoli wprowadzić ją do teatrów świata. To przecież opera taka jak „Madame Butterfly", tyle że rozgrywająca się w polskich realiach. „Halkę" trzeba w sposób mądry i wyważony uwolnić od przebrzmiałej estetyki sumiastego wąsa, stylistyki obowiązującej przez dekady. Powierzyliśmy spektakl młodym realizatorom na czele z reżyserką Natalią Korczakowską.
Ja natomiast czekam na inscenizację „Latającego Holendra", której podjął się Mariusz Treliński.
I słusznie, bo to będzie pierwsze wejście Mariusza Trelińskiego na teren opery niemieckiej. Po trwającej ponad dekadę spektakularnej interpretacji dzieł włoskich, rosyjskich czy polskich wkracza w świat muzyki niemieckiej – i to od razu w samo jej centrum. Chcemy jednak bardziej oswoić warszawską publiczność z Richardem Wagnerem i „Latający Holender" jest trafnie dobranym tytułem. W tym utworze Wagner odnalazł swój indywidualny styl wypowiedzi, „Holender" wyznaczył początek jego drogi.