Olbrychski mówi, że śpiewaliście razem przerobioną wersję „Małgośki" ze słowami „To była maj, pachniała Gośce kępa".
Kiedy jechaliśmy do Czech, wspomnianym już maluchem, zaśpiewał mi to tyle razy, że gdy wychodziłam na scenę, nie mogłam sobie przypomnieć oryginalnego tekstu.
Podobno wersję pana Daniela zaśpiewała pani w Pradze.
To jest możliwe, bo byłam mocno oszołomiona.
Do legendy PRL przeszła bójka między Danielem Olbrychskim a Andrzejem Jaroszewiczem. Czy to prawda, że poszło o Jana Pawła II?
A skąd! Daniel przyłożył Andrzejowi, ale to nie miało nic wspólnego z papieżem, tylko ze mną. Znalazłam się na kolacji u ojca Katarzyny Frank-Niemczyckiej — Ksawerego Franka, kierowcy, dilera zachodnich samochodów, dżentelmena. Bywałam tam przez kilka lat, w czasie gdy wynajmowałam mieszkania i nie chciało mi się w nich siedzieć samej. Zaprzyjaźniłam się z konkubiną Ksawerego — Małgosią, byłą modelką. Kolacje urządzali prawie co wieczór, była urocza atmosfera. Tamtego wieczoru pojawił się Andrzej Jaroszewicz, pewnie przyszedł z jakimś interesem. Potem zadzwonił Daniel i kazał mi natychmiast wracać do domu, czym wzbudził we mnie bunt. Powiedziałam: a właśnie, że nie wrócę. Wtedy po mnie przyjechał. Furtka na posesję była zamknięta, więc przeskoczył przez parkan. Kiedy Ksawery Frank wpuściłgo do środka, Jaroszewicz dostał w dziub, a ja usłyszałam, że mam wracać razem z nim. Oczywiście nie poszłam.
Olbrychski uderzył syna premiera.
No to co? Andrzej to był rozrywkowy facet. Moja znajomość z nim trwała dwa tygodnie. Spotkaliśmy się trzy razy. Tymczasem zrobiono z tego aferę — Bóg wie jaką story!
Chciała pani podobno podpisać „List 296", protestujący przeciwko represjom wobec ludzi KOR.
Mieszkaliśmy wtedy w pięknym mieszkaniu przy Alei Szucha. Daniel czytał mi Gałczyńskiego, a ju mu smażyłam wątróbkę cielęcą, którą uwielbiał. Wcześniej moczyłam ją w mleku. Pewnego dnia przyszedł do nas Andrzej Seweryn, z listem. Chciałam go podpisać, bo zawsze marzyłam, żeby być łączniczką albo działać w ruchu oporu. Jednak Daniel się nie zgodził. Powiedział, że będę miała szlaban w radiu i telewizji, a dla piosenkarki to oznacza koniec kariery.
W proteście, podobno, się pani upiła?
Jest taka opcja!
Jak żyło się gwiazdom w czasach, gdy nie było tabloidów?
Można było żyć normalnie. Gdy jeździłam Porsche — nie stanowiłam sensacji i nie miałam żadnych problemów. Oczywiście, jak gdzieś parkowałam, przyglądano mi się. Ale nie był natręctwa, ani włamań. Może się bano milicji?
Jak to możliwe, że miała pani wiersze Osieckiej, nie wiedząc o tym, i dopiero teraz je pani zaśpiewała?
Były spakowane w kartonach... Ja wiem, może od 15 lat? W poprzednim domu, nie miałam jak i gdzie tego archiwum rozpakować. A wszystko marynowałam — stare umowy, wezwania do sądów, listy od fanów i teksty, m. in. od Agnieszki, która przy każdym spotkaniu zostawiała mi tekst. Wszystko to upychałam. Od przeprowadzki minęło już 6 lat, ale zamówiłam półki u stolarza i pomyślałam, że czas je zapełnić zawartością kartonów. Kiedy trafiałam na teksty Osieckiej z dopiskami, liścikami, przeżyłam powrót do przeszłości. Przemówiła do mnie z nieba słowami: „Marylka! Zostawiam Ci jeszcze parę dosyć »młodych« tekstów, przeważnie bez muzyki".
Jak Seweryn Krajewski zareagował na wiersze?
Pojechałam do jego samotni, wybrał teksty, które mu się podobały i błyskawicznie, w ciągu kilku godzin przysłał mi mp3 z muzyką.
Który z pani sylwestrów był najbardziej szalony?
Nie miałam szalonych sylwestrów. Wydaje mi się, że żyję normalnie. Agnieszka Osiecka była jednak innego zdania. Mówiła, że w jednym tygodniu ze mną zdarza się więcej niż w życiu zwykłego człowieka. Dobrze zapamiętałem nieudanego Sylwestra z moim czeskim narzeczonym. Kiedy przyjechał z Pragi, poszłam po zakupy, ale wszystkie sklepy były już pozamykane. Ulitował się nade mną kucharz w Grand Hotelu. Sprzedał mi kotlety schabowe, wówczas rarytas, a do tego surowe, więc miałam szansę się popisać. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, ale o północy zamiast najlepszych życzeń usłyszałam wymówki. Postanowiłam narzeczonego ukarać. Kiedy inni odpalali fajerwerki i otwierali szampana – ja wyrzucałam schabowe przez okno. Teraz, z mężem, lubimy Zakopane i parokrotnie spędzaliśmy tam Nowy Rok. Kilka razy w karczmie Sopa. Atrakcyjne imprezy organizują państwo Starakowie — z kuligiem, ogniskami. Zwłaszcza piękne są kuligi w dolinie Białego. W tym roku zaśpiewam na Placu Konstytucji — dla Polsatu. Do Zakopanego, pojedziemy, być może po Nowym Roku.
Pani muzyka, popularność nie przemijają i zaczynam panią podejrzewać o nadprzyrodzone zdolności. A może wileńscy dziadkowie, którzy mieli aptekę przy Ostrej Bramie, serwowali pani eliksir młodości albo receptę na artystyczną nieśmiertelność?
Kto wie, co mi dziadkowie, gdy byłam dzieckiem, do kakao dolewali. Wiadomo, że aptekarze produkowali różne mikstury. To oni wymyślili coca colę... Moje dzieci też uważają, że nie jestem normalną osobą, która poddaje się regułom czasu, prozy życia i nudy. Coś w tym jest. Ale nie zastanawiam się nad upływem czasu, nie myślę o przeszłości i przykrych sprawach.
Może to jest recepta?
Receptą jest myślenie o przyszłości. Zawsze miałem nadmiar — galopadę pomysłów. Wiele z nich mi ulatuje, dlatego od dwóch miesięcy zatrudniam asystentkę. Zaangażowałam też specjalistę do pijaru. Powiększyłam sztab, bo uważam, że mój potencjał nie jest w 100 procentach wykorzystany: że się po prostu marnuję. Dopiero teraz moja kariera nabierze rozpędu!
Jest pani cenionym ekspertem futbolowym. Proszę powiedzieć, kto wygra Euro 2012.
Pierwsza trójka to Hiszpanie, Anglicy i Niemcy. My też mamy szanse. Gospodarze zawsze je mają. Sędziowie im sprzyjają. I doping kibiców. Ale musi być taki jak na Legii. Marzę, żeby zaśpiewać z kibicami Legii.
rozmawiał Jacek Cieślak