Program każdego festiwalu to minimum pięć wydarzeń, zatem co roku w lipcu i sierpniu odbywa się przynajmniej pięć, sześć koncertów dziennie. Komu są one potrzebne: turystom czy lokalnym władzom?
Mogłoby się wydawać, że jesteśmy artystyczną potęgą. Bliższy wgląd w te propozycje nieco studzi optymizm. Prawie połowa to imprezy muzyki organowej. Najczęściej cykle koncertów urządzanych raz w tygodniu przez całe lato. Mają być atrakcją dla turystów, miejscowym zapełniają pustkę, bo lokalne instytucje kulturalne zrobiły sobie urlop.
Modę na muzykę organową zapoczątkowały pół wieku temu zabytkowe świątynie w Gdańsku-Oliwie, Leżajsku czy Kamieniu Pomorskim, dysponujące wysokiej klasy instrumentami. Pomysł rozprzestrzenił się na cały kraj, bo takie festiwale są łatwe do zorganizowania. Potrzebne są jedynie kościół ze średniej klasy organami oraz budżet w wysokości 70 –180 tys. zł. Z pozyskaniem artystów nie ma kłopotów, wirtuozi z Niemiec, Włoch czy ze Szwajcarii krążą latem po Polsce, przenosząc się do kolejnych miast koncertowych.
Inne festiwale także są tanie. Organizatorzy, co prawda, kształtują budżet z rozmachem, bo liczą na wsparcie z państwowej kasy. Pieniędzy uzyskanych od lokalnych władz nie starcza nawet na pokrycie połowy pomysłów, więc gdy minister nic nie dorzuci, zaczyna się redukcja programu. Wsparcie sponsorów jest nikłe, na ogół nie przekracza 2 – 7 proc. budżetu. Na dodatek dominuje przekonanie, że wakacyjny festiwal powinien być darmowy, a przecież nawet niewielka opłata za bilet mogłaby mieć znaczenie.
Na takim tle ewenementem jest festiwal w Busku-Zdroju, pod patronatem nieżyjącej już, wybitnej śpiewaczki lat 60. i 70. Krystyny Jamroz. Od 18 lat odbywa się w pierwszej dekadzie lipca, w tym roku będzie ponad 20 koncertów za 825 tys. zł, z czego prawie 16 proc. zapewniło 40 lokalnych, z reguły małych firm. Takie wsparcie dowodzi, że ten festiwal jest potrzebny nie tylko kuracjuszom, ale i mieszkańcom Buska.