Fani pamiętający festiwal muzyki elektronicznej z czasów, gdy odbywał się jeszcze w Cieszynie, mogli w tym roku nie poznać tej imprezy. Jeszcze parę lat temu gromadziła zaledwie kilkuset miłośników muzyki elektronicznej. Obecnie to już bardzo duży festiwal, znajdujący się w krajowej czołówce z europejskimi nagrodami na koncie. Przez prace budowlane prowadzone na terenie KWK "Katowice", tegoroczna edycja odbyła się na terenie Doliny Trzech Stawów, dotychczas kojarzonej z OFF Festiwalem. Tym samym festiwal nabrał rozmachu, mógł pomieścić znacznie więcej ludzi, ale jednocześnie stracił coś wyjątkowego. Kto trzy tygodnie wcześniej był na festiwalu Artura Rojka mógł doświadczyć uczucia deja vu. Główne punkty festiwalowego miasteczka: sceny, strefa gastronomiczna, bramki wejściowe itp. znajdowały się w tych samych miejscach.
Trudno jednak mieć pretensje do organizatorów za przymusową zmianę miejsca. Bo jeśli idzie o stronę muzyczną festiwalu spisali się bardzo dobrze. Miłośnicy elektroniki mieli szeroki wybór artystów.
W piątkowy wieczór mogli doznać szamańskiego transu w trakcie znakomitego występu Gang Gang Dance, oraz dać się ponieść tanecznej ekstazie przy energetycznej muzyce Hot Chip. Rozbudowane instrumentarium (w tym dwie perkusje) Brytyjczyków nadało ich muzyce soczystego brzmienia. Wykonali głównie utwory z ostatniej płyty "In Our Heads", ale nie zabrakło ich dawniejszych hitów. Największy entuzjazm publiczności wywołał przebój "Ready For The Floor", z którego muzycy płynnie przeszli do "Everywhere" - coveru Fleetwood Mac. W marzycielski nastrój wprowadził koncert Beach House, który niestety skończył się przed czasem z powodu deszczu.
W sobotę sceną zawładnął Madlib i rapujący do jego podkładów Freddie Gibbs. Porównania Gibbsa do Tupaca i innych gangsta raperów okazały się słuszne. Bez koszuli, obwieszony złotem, co chwila wykrzykiwał "Fuck Police". Zestawienie groźnego wokalisty z wyrafinowanymi dźwiękami Madliba wypadło znakomicie. Rozczarowujący był natomiast wspólny występ elektronicznych gwiazd: Caribou i Four Teta. Dwugodzinny występ początkowo zgromadził wielu widzów, ciekawych tego muzycznego spotkania. Z czasem publiczność się przerzedziła, bo nie było to porywające show. Muzycy zmieniali się przy stole didżejskim, stojąc z założonymi rękami w trakcie partii granych przez partnera.
Chociaż czwartkowy koncert Chilly Gonzalesa w Szybie Wilson wzbudził entuzjazm wielu słuchaczy, mógł za sprawą popisów muzyka przypominać telewizyjny talent show. Kanadyjczyk grał na fortepianie siedząc na ziemi lub stojąc na jego pokrywie. Żartował na temat wszechobecnej dyktatury radosnych durowych dźwięków (wpajane od dzieciństwa "Panie Janie") i zmuszał orkiestrę kameralną AUKSO, która prezentowała się znakomicie, do grania muzycznych motywów z Michaela Jacksona, Bee Gees i Britney Spears. Niestety, rap Gonzalesa nie dorównywał jego muzycznym kompozycjom i najlepiej wypadły utwory instrumentalne.