Ten musical to rzecz o konsekwencji życiowych wyborów, o tym, że z pozoru błahe, głupie, nieprzemyślane zdarzenie prowadzi do nieodwracalnych komplikacji i zrujnowania życia. To także historia o ogromnej sile miłości.
Są w „Our House" żywioł, energia, są wielkie emocje, humor i bardzo dobre choreograficznie sceny na tle realistycznej i funkcjonalnej scenografii. A z bohaterami tej historii można się konfrontować lub identyfikować. Pewnie dlatego tak dobrze trafia do młodej publiczności.
Autorem libretta „Our House" jest Tim Firthe, brytyjski dramaturg i reżyser, który wykorzystał dawne, powstałe w latach 80., przeboje grupy Madness, by opowiedzieć historię zwykłych młodych londyńczyków. Premiera na londyńskim West Endzie odbyła się w 2002 roku, a więc dwie dekady po największych triumfach zespołu.
Chorzowską inscenizację „Our House" wyreżyserował Michał Znaniecki. Zmienił nieco realia, Anglików zastąpili polscy emigranci, część z nich to najnowsza emigracja zarobkowa, a główny bohater Joe Casey stał się Maxem – wnukiem Polaka, który w Londynie osiadł po II wojnie światowej i budował jedną z dzielnic przy Polish Street, dziś noszącej imię JP II Street.
W swe 16. urodziny Max zabiera dziewczynę, w której się kocha, na pierwszą randkę. Chcąc jej zaimponować, włamuje się do jednego z domów, które budował jego dziadek. To, jak się zachowa w sytuacji, gdy policja łapie go na gorącym uczynku, będzie rzutować na jego dalsze życie. Rola Maxa to wielkie wyzwanie. Nie tylko wymaga dobrej kondycji, ale i doskonałego warsztatu aktorskiego, bo co scenę czy piosenkę bohater zmienia charakter i wygląd. Sprostał temu zadaniu bardzo dobrze Daniel Malchar, student ostatniego roku krakowskiej PWST.