Audiofilskie nagłośnienie, ciekawa oprawa świetlna, przytulna sala i poruszająca muzyka, to wszystko, co potrzeba, żeby przeżyć uniesienie słuchając i oglądając występ na światowym poziomie. W poniedziałkowy wieczór mogliśmy poczuć dumę, że na czele zespołu oklaskiwanego w Ameryce, Europie i Polsce stoi nasz jazzman - trębacz Tomasz Stańko.
W sobotę jego New York Quartet rozpoczął europejskie tournée od Katowic, a do Warszawy przyleciał z Essen. We wtorek wystąpi w Białostockim Ośrodku Kultury, a dzień później w Barbican Hall w Londynie. Trasę zakończą dwa koncerty w Norwegii i występ na festiwalu Elbjazz w Hamburgu.
Wydany w lutym album „Wisława" cieszy się dużą popularnością. W Polsce osiągnął już status Złotej płyty. Na scenie Teatru Polskiego Stańko odebrał symboliczny złoty krążek z rąk Piotra Rzeczyckiego, reprezentującego Universal Music Polska, dystrybutora płyt ECM Records w naszym kraju. Kiedy wydawało się, że to koniec koncertu, muzycy zagrali jeszcze drugi bis na pożegnanie. Trudy podróży z pewnością wpływają na kondycję muzyków. Potrzebują czasu, by się rozkręcić. Dramaturgia koncertu w Teatrze Polskim rozwijała się niespiesznie. Otwierający temat „Oni" z albumu „Wisława" miał spokojny początek. Tryby zespołu dopasowywały się powoli, by po kilku minutach przyspieszyć. Nieznaczne, freejazzowe akcenty pojawiły się utworze „Mikrokosmos". Pięknie zabrzmiała chwytliwa melodia „Wisława". Przecież to naszej Noblistce poświęcił swój album Tomasz Stańko, z jej poezji zapożyczył tytuły swoich kompozycji.
- W swoich wierszach połączyła skwarki z metafizyką - powiedział Stańko w rozmowie z „Rz". Sam trębacz dokonał nie mniej intrygującej syntezy: liryki, furii i metafizyki właśnie. Nasz jazzman jest już w innym muzycznym świecie. Tam, gdzie mieszają się malarstwo z poezją, filmowe obrazy z dźwiękami, przemyślenia doświadczonego artysty z prozą życia. Jego twórczość to już muzyczny kosmos. Z oddali patrzy na to, co artyści wszelkiej maści stworzyli na Ziemi, wybiera co najciekawsze efekty ich pracy, dodaje błysk swojego geniuszu i wydmuchuje przez trąbkę dźwięki, które już nie są z tej Ziemi. Są nieziemskie, a jednak bliskie wrażliwym słuchaczom.
Publiczność wypełniająca Teatr Polski siedziała jak zaczarowana z rzadka nagradzając muzyków oklaskami za solówki, choć zasługiwali na nie każdym dotknięciem klawiatury fortepianu, każdym szarpnięciem jelitowej struny kontrabasu, każdym uderzeniem w werbel czy czynele. Powściągliwość słuchaczy wynikała jednak z tego, że nie chcieli uronić z tej muzyki żadnej nuty, bo każda była ważna.