Najnowsza, znakomita płyta „Delta Machine" potwierdziła, że zespół konsekwentnie wychodzi poza ramy hedonistycznego electropopu – proponując bluesy czy ballady, bywa, że o religijnym charakterze. Ten album stał się sumą dramatycznych doświadczeń muzyków.
– Pomimo wieloletniej kariery, pomimo wielu wydanych albumów i zagranych koncertów jesteśmy pesymistami i czujemy się niepewnie – powiedział Martin Gore w wywiadzie dla „Guardiana". Od czasu „Black Celebration" w 1986 r. nikt z nas nie jest w stanie zagwarantować, że spotkamy się nagrać kolejny album. Lata mijają, a my wciąż nie potrafimy się dobrze komunikować. Jesteśmy przynajmniej delikatnie dysfunkcyjni, ale może to nas właśnie łączy i ostatecznie daje szansę na wzajemne porozumienie.
Wódka na śniadanie
Paradoks funkcjonowania jednego z najsłynniejszych zespołów świata polega na tym, że jego członkowie nie są już facetami z sąsiedztwa. Martin Gore przeniósł się do Santa Barbara w Kalifornii, Dave Gahan wybrał Nowy Jork i tylko Andy Fletcher mieszka w Anglii – w Londynie. Może dlatego się nie pozabijali, a każde spotkanie staje się początkiem muzycznego święta. – Teksty, które pisał dla mnie Martin, dały nam szansę na nietypowy dialog – mówi Gahan. – To okazja do śpiewania o tym, jak się w życiu upada i powstaje. Pomogło mi rozpoznać samego siebie. W czasach największych życiowych problemów zyskiwałem nadzieję, że możemy przetrwać razem, że się uratuję z największych opresji.
Najgorsze były lata 90., gdy Gahan uzależnił się od heroiny. Gore zaprzecza jednak, że pisząc o najciemniejszych stronach ludzkiego życia, opisywał wyłącznie problemy wokalisty. – Obserwowałem siebie – tłumaczy. – Sam miałem z sobą wiele problemów. Już na początku kariery zauważyłem, że mam zbyt dużą skłonność do alkoholu. Potem przez lata byłem strasznym alkoholikiem.
Gore zauważa, że tolerancja dla uzależnionych gwiazd jest większa niż dla zwykłych ludzi. – Jakie to zabawne zobaczyć pijanego idola śpiewającego w barze! – ironizuje. – Na początku dobrze bawiliśmy się taką rolą. Ale jest cienka linia, po przekroczeniu której zaczyna się koszmar. Kiedy na śniadanie musisz wypić dwa kieliszki wódki, zaczyna być niedobrze.