Jedno wymaga cierpliwości, drugie nieokiełznania. A jednak zdarza się, że oba elementy świetnie ze sobą współgrają. Szachy z tańcem pogodził przecież Bergman w „Siódmej pieczęci". Tam zjednoczyła je Śmierć. Podobnego mariażu w swojej najnowszej powieści dopuścił się Arturo Pérez-Reverte. Tym razem jednak spoiwem logiki i namiętności jest miłość.
„Barbarzyńskie wygibasy Czarnych i Indian"
Kiedy Pius X próbował tymi słowami przegnać tango z kulturalnych salonów, było już – jak to zwykle bywa – za późno. Rewolucja taneczna nie rozpoczęła się wcale od tańca argentyńskich dziwek, ale od starego, dobrego walca. Może trudno w to dziś uwierzyć, zwłaszcza jeśli ma się za sobą kilka męczących godzin kursu tańca towarzyskiego, ale możliwość wirowania po sali w dowolnym kierunku była pod koniec XIX wieku prawdziwym wyzwoleniem.