Pewnie jest, ale też nigdy nie przestałem pracować. Moja skuteczność produkowania filmów zmniejszyła się po „Reichu", który to film jakiś dowcipny recenzent był łaskaw nazwać „artystycznym seppuku". W tym czasie napisałem i „Pokłosie", i „Jacka Stronga", ale także „Hansa Klossa", i współpracowałem przy „Katyniu", mam też tuzin niezrealizowanych scenariuszy, w tym „Stankiewicza", „303" i „Nangar Khel". Gdyby mnie tak wywieźli do Ostrołęki i odcięli od jakichkolwiek związków z filmem i środowiskiem, to pewnie byłoby bardziej bolesne, ale tak to tylko trochę było mi żal, że nie biorę udziału we frekwencyjnej erupcji polskiego kina. Proszę pamiętać, że gdy ja robiłem filmy, nikt nie chodził do kina, no chyba że na moje i Juliusza Machulskiego, trochę żartuję...
Co się przez tę dekadę pana nieobecności w kinie zmieniło?
Negatyw zniknął. Pojawił się Wojciech Smarzowski. Producenci wyhołubili i zarżnęli gatunek komedii romantycznej. Polskie filmy stały się bardziej popularne od amerykańskich, Marek Kondrat porzucił zawód. W produkcjach TVN, a pewnie i nie tylko, producenci stali się ważniejsi od reżyserów. Aktorzy i pseudoaktorzy dzięki telenowelom z pariasów stali się gwiazdami. Pojawili się agenci. W ślad za nimi prasa brukowa, obok zbrodni, wzięła na celownik szołbiz. Prawie zdechły zespoły filmowe, a na ich miejsce wyrósł Akson, Apple i Opus. Edelman, Górka, Idziak, Kamiński, Reinhart, Wolski, Sekuła, Zieliński zostali najpopularniejszymi, a często i najlepszymi operatorami na świecie. Nakręcono wszystkie lektury szkolne. Został tylko Ślimak z „Placówki". Rynek reklamy uczynił dostępnym najnowocześniejszy sprzęt filmowy na świecie. Odeszła na zawsze Elżbieta Czyżewska, której niby i tak nie było, ale mimo to różnica...
Kiedyś powiedział pan, że czuje się przede wszystkim filmowym rzemieślnikiem od opowiadania historii. Wraca pan stale do polskich tematów, ale rzeczywiście dba pan o widza, żeby się nie nudził.
Czy opowiadamy ważną historię, czy błahą, nigdy nie możemy nudzić, bo słuchacze nie dotrwają do końca i wyjdą z kina. Błahej historii takiej jak „Przekręt" Guya Ritchiego, wartka, interesująca narracja nie tylko pomaga, ale wręcz ją ratuje. A i ważnej takiej jak „Monachium" czy „Szeregowiec Ryan" też nie szkodzi, więc dlaczego nudzić, opowiadając? Została uruchomiona strona internetowa, na której można oglądać stare etiudy studenckie ze szkoły filmowej. Czasami pokazuję znajomym moje i moich kolegów stare filmiki i co jest zdumiewające, to ziejąca z nich nuda. Nieustanne nasładzanie się niemal każdym ujęciem, no bo skoro już zostało naświetlone, to pojawia się przymus, żeby je aż do zaświetlenia wykorzystać, a często i dłużej. Tylko że o ile w szkole jest to wybaczalne, o tyle zupełnie nie wiem, czemu zawodowcy robią tak samo. Ze strachu, że zostaną posądzeni o chęć przypodobania się publiczności? Ale właśnie dla niej pracujemy.
Podobno mieszka pan częściowo w Polsce, częściowo w Austrii. To zmienia pana perspektywę patrzenia na nasze sprawy? Daje dystans?
Nie, to jakieś plotki. Mieszkam w mojej ukochanej Łodzi, której jednocześnie nienawidzę za to, jak się brzydko starzeje, i za to, że nie wybierze władz, które by ją ratowały. W Austrii tylko często bywam i przebywam. Cisza, spokój i porządek. Dwa Oscary w trzy lata, choć ostatnio austriacka telewizja przykręciła środki finansowe na produkcję filmową i może być nieco gorzej. Oczywiście, że to zmienia perspektywę, bo raz, że patrzę na Polskę z oddalenia, a dwa, że porównania są nieuniknione. Nie wyglądamy w tym porównaniu najlepiej, jeśli chodzi o czystość, porządek, poszanowanie zasad ruchu drogowego, opiekę socjalną, średnią zamożność. Ale jest w tym społeczeństwie jeden szkopuł. Wszystkie te pozytywy wypracowało stare pokolenie, które jest elementem najbardziej odstręczającym w Austrii. Nowe pokolenia są cudowne, ale czy potrafią utrzymać Austrię na obranym kursie? A u nas, jak zwykle, wszystko na odwrót. Stare pokolenie jest cudowne, to jeszcze starsze ode mnie, ale niczego nie wypracowało, pewnie, że to wina komuny. Nowe jest okropne, ale to właśnie w nim nadzieja, że zmienia nasz kochany, zakręcony kraj w normalne, europejskie, funkcjonujące państwo.
Co pana najbardziej dziś w Polsce drażni?
Sowiecka mentalność obywateli, którzy się zachowują, jakby ciągle żyli pod zaborami. Brak myślenia, że to mój kraj, moje miasto, moja komunikacja masowa, moja ulica, mój dom, moi współ- obywatele i moi sąsiedzi. ?A ponieważ nie odczuwamy wspólnoty, miejsce po niej wypełniamy animozjami i wrogością. Druga rzecz to brak edukacji demokratycznej. Wszyscy nienawidzą swoich reprezentantów w Sejmie, a to oni ich wybrali. Jaki trzeba mieć poziom świadomości politycznej, żeby wybrać eksagenta na reprezentanta narodu?
A jak jest pan w Wiedniu, tęskni pan za czymś?
Czasem za tym bałaganem polskim, który jest ostatecznie mój.
Czy powstaną zapowiadane wcześniej filmy o GROM-ie, Stankiewiczu, Dywizjonie 303?
Ten ostatni może będzie, ale tylko dlatego, że zabrał się za niego kto inny.
A nie myśli pan o tym, żeby zrobić „Psy 3"? Współczesny film o narodzie podzielonym jak nigdy dotąd? O ludziach, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać, tylko wylewają z siebie wiadra nienawiści?
Nie. Czasami myślę, żeby nakręcić sequel, aby spotkać się z Bogusiem i Czarkiem po 25 latach od stworzenia tych kreacji. Po raz pierwszy pomyślałem o tym, oglądając z zażenowaniem „Ojca Chrzestnego III" i martwiąc się tym, jak Coppola zmarnował okazję, bo miał do dyspozycji po 20 latach wszystkich aktorów i zupełnie nie wykorzystał możliwości zrobienia filmu o tym, że czasy się zmieniły. I nagle uświadomiłem sobie, że jestem w tej samej sytuacji. Więc może nakręcę taki film, ale będzie on o przemijaniu, a nie o podziale Polski na dwa wrogie obozy.
Chciał pan kiedyś nakręcić bajkę dla dzieci. O czym by ona dzisiaj była?
Myśleliśmy o tym z Pawłem Edelmanem, dokumentując górskie zakątki do filmu „Demony wojny". Są tak niesamowicie piękne, że co chwila mówiliśmy sobie: „Jak w bajce", aż wreszcie któryś z nas powiedział: „To zróbmy bajkę". A o czym by była? Jak zwykle o tym samym, dzielny rycerz, piękna księżniczka, zła macocha, czarownica, mędrzec-czarownik, smok i pocieszny giermek na ośle. Bajki są jak westerny. Nie należy ich zmieniać. Można zrobić western z Polakami, ale Indianie są lepsi.
Sylwetka
Władysław Pasikowski urodził się 14 czerwca 1956 roku w Łodzi. Skończył kulturoznawstwo na Uniwersytecie Łódzkim, a w 1988 roku zdał do PWSFTviT. W 1991 roku zadebiutował w fabule „Krollem". Rok później powstały „Psy", a w 1994 roku „Psy II: Ostatnia krew". W historii dawnego esbeka Franza Maurera były sceny brutalne, ale także „tarantinowskie" przymrużenie oka i nostalgia za męską przyjaźnią, lojalnością, prawdą. Podobne tęsknoty mieli zmęczeni wojną, próbujący zachować szacunek do siebie, bohaterowie „Demonów wojny wg Goi" czy „Operacji Samum". Po „Reichu" (2001) Pasikowski przez 11 lat nie zrobił fabuły. Zrealizował serial „Glina", na duże ekrany powrócił „Pokłosiem".
b.h.