Jacek Kaczmarski zmarł przed dziesięciu laty – i dziś jego „Mury" śpiewa Białorusin Andrej Chadanowicz. Nie trzeba lepszego dowodu na to, że – jak śpiewał sam Kaczmarski – „...póki słońce świeci / wciąż będą rodzić się poeci".

Chadanowicz urodził się pod sowieckim jeszcze słońcem, w roku 1973. Jest wykładowcą historii literatury i przewodniczącym białoruskiego PEN Clubu, wydał kilka zbiorów poezji. Nie jest pierwszym pieśniarzem, który odważył się, po latach, zaśpiewać utwory Kaczmarskiego: w Polsce jako pierwszy zrobił to, już w 2007 roku, zespół Habakuk.

Inicjatywa Andreja Chadanowicza jest jednak czymś niezwykłym – biorąc pod uwagę nie tylko odwagę przekładu czy oszałamiającą wielość kontekstów (pomyśleć tylko – śpiewana po białorusku pieśń o Tadeuszu Rejtanie, pośle ziemi nowogródzkiej!), ale też okoliczności polityczne. Do prawykonania przekładu „Murów" doszło bowiem na chwilę przed dramatyczną pacyfikacją przez białoruskie ZOMO jednej z największych manifestacji w Mińsku, 19 grudnia 2010 roku: by jego głos był słyszalny w zgiełku, Chadanowicz wspiął się na pomnik Lenina... Można się tylko zastanawiać, ile jeszcze razy słychać będzie na mińskiej ulicy poruszającą, dynamiczną, rytmiczną frazę „Mur chutka ruchnie, ruchnie, ruchnie – i pachawaje swiet stary", aż ten w końcu runie?

W Warszawie przyjdzie nam pewnie słuchać piosenek Kaczmarskiego/Chadanowicza w wygodnym fotelu, z elegancko wydanej płyty, nie na piwniczym koncercie czy barykadzie. Ale to doświadczenie i tak, prócz haustu nostalgii, przynieść nam może wymierną korzyść.

Każdy bez mała wspomina, jakim oparciem w stawianiu pierwszych kroków w angielszczyźnie były mu słuchane w kółko utwory Beatlesów (dla frankofonów rolę tę pełnił pewnie Brel), tysiące ludzi nauczyły się rosyjskiego za sprawą Galicza i Okudżawy. Teraz mamy niepowtarzalną okazję złapania bodaj podstaw języka, znienawidzonego przez co najmniej dwóch dyktatorów. Nic trudnego, wystarczy zanucić pod nosem, melodię już przecież znamy: „Raskażi, szto z naszim kłasam? – pisza Pawal z Tel Awiwa...".