Mike Newell - rozmowa

Mike Newell - juror głównego konkursu festiwalu Off Plus Camera o swoim życiu w kinie opowiada Barbarze Hollender.

Aktualizacja: 03.05.2014 00:21 Publikacja: 02.05.2014 09:56

Mike Newell na planie filmu „Książę Persji: Piaski czasu”, 2010 rok

Mike Newell na planie filmu „Książę Persji: Piaski czasu”, 2010 rok

Foto: AFP

Rz: Podobno jako młody chłopiec chciał pan zostać marynarzem. Żałował pan kiedyś, że tak się nie stało?

Off Plus Camera


Mike Newell

: Wiele razy!

Kino pana rozczarowało?

Nie. Rozmawia pani z Anglikiem. My rzadko odpowiadamy bardzo poważnie. Ale dobrze: robienie filmów to piekło. Jestem przekonany, że życie oficera marynarki jest przy tym niemal rajem.

W Krakowie w piątek rusza festiwal filmowy Off Plus Camera

Na początku kariery trafił pan do teatru, potem do telewizji. Chciał pan tam zostać pół roku, skończyło się na całej dekadzie.

Podczas rozmowy z ludźmi, którzy zatrudniali mnie do Granada Television, powiedziałem, że zawsze chciałem pracować w teatrze. Uczciwie przyznałem, że nie mogłem dostać tam stałej pracy i dlatego przyszedłem do telewizji. Po czym jeszcze bardziej uczciwie dodałem, że jak tylko dostanę robotę w teatrze, natychmiast popędzę do swojej pierwszej i najważniejszej miłości. Ale potem zobaczyłem sprzęt telewizyjny, poznałem tajniki montażu i zakochałem się w sztuce filmowej. Teatr niemal całkowicie wywietrzał mi z głowy. Zrozumiałem, że kamera daje zupełnie inne, znacznie większe możliwości podpatrywania bohatera. Że w kinie nie jestem skazany wyłącznie na spojrzenie statyczne, z jednego miejsca. Mogę się do niego zbliżyć, zajrzeć mu w oczy, podpatrzyć jego emocje, uczucia. Byłem tymi możliwościami absolutnie zafascynowany, zakochałem się w kamerze.

Zobacz galerię zdjęć

Telewizja brytyjska czerpała w tamtym czasie pełnymi garściami z realizmu, kochała sztukę spod znaku Kena Loacha czy Stephena Frearsa. Ten nurt miał też chyba wpływ na pana twórczość. Często pokazywał pan z bliska dramaty zwyczajnych ludzi.

Ale zadebiutował pan w kinie ekranizacją powieści Dumasa. Jak to się stało?

Ken Loach czy Stephen Frears byli mi zawsze bliscy. Skończyliśmy renomowane uczelnie. A „Człowieka w żelaznej masce" zrobiłem trochę przez przypadek. Producenci szukali kogoś, kto ten scenariusz przeniósłby na ekran, a ja bardzo chciałem reżyserować. Jednocześnie miałem wrażenie, że to wspaniała, bogata, ciemna historia. Może nie była typowa dla moich zainteresowań, ale miała w sobie energię, której zawsze szukam.

W pana filmografii znalazły się tytuły bardzo różnych gatunków: od dramatów społecznych i filmów biograficznych przez hitową romantyczną komedię „Cztery wesela i pogrzeb" i popularne kino adresowane do młodzieży aż po horror i fantasy. Czego właściwie szuka pan w kinie?

Wszyscy mnie pytają, czy w moich wyborach jest jakakolwiek konsekwencja, a ja myślę, że jest. Niezależnie od tego, czy podejmuję się nakręcenia filmu w stylu Kena Loacha czy kolejnej części „Harry'ego Pottera" – to stale jestem ja. Zmienia się może język filmu, ale pozostaję wierny swoim korzeniom. Przeświadczeniu, jakie wyniosłem z dzieciństwa i z wczesnej młodości. W moim rodzinnym domu zawsze plątało się mnóstwo scenariuszy i sztuk teatralnych. Czytałem to wszystko i po jakimś czasie zorientowałem się, że najbardziej przykuwają moją uwagę historie z wyrazistymi bohaterami. Tak zostało do dzisiaj. Interesują mnie ludzie, którzy muszą stawić czoła przeciwnościom i trudnym problemom. Próbuję obserwować, jak sobie z nimi radzą. Albo jak sobie z nimi nie radzą. Najogólniej można powiedzieć, że ciekawi mnie człowiek, który znalazł się w złym świecie i próbuje przetrwać. Jeśli tego w scenariuszu nie znajduję, odrzucam propozycję.

Rozumiem, że budżet nie ma dla pana znaczenia. Kręcił pan filmy bardzo skromne i takie za dziesiątki, a nawet za setki milionów dolarów.

„Cztery wesela i pogrzeb" miały budżet 3 mln dolarów. Aktorzy grali za kilkanaście tysięcy funtów, gaża Hugh Granta wynosiła 35 tys. A czy to widać na ekranie? Podejmując się reżyserii „Harry'ego Pottera i Czary Ognia", nie patrzyłem na wysokość budżetu. Miałem pomysł na ten film. Wiedziałem, że nie chcę po prostu przenosić na ekran książki Rowling. Ona jest świetną pisarką, ale kino rządzi się własnymi prawami. Dlatego połowę wątków i sytuacji pominąłem. Zainteresowali mnie, jak zawsze, bohaterowie tej opowieści. Młody odtwórca roli Harry'ego Daniel Radcliff przyszedł do mnie i spytał: „O czym chcesz zrobić ten film? Jakie obrazy ma on przypominać?". Wymieniłem mu tytuły wspaniałych thrillerów, jak „Trzy dni Kondora" Sydneya Pollacka czy „Północ – północny zachód" Alfreda Hitchcocka. Podobała mi się postać Harry'ego, który sądzi, że jego życie jest proste i piękne, a tymczasem pojawia się ktoś, kto ma niecne zamiary, i zamienia je w koszmar. A w miarę rozwoju akcji Harry dowiaduje się, kim jest człowiek, który chce go zniszczyć i jakie niebezpieczeństwo mu grozi.

Był pan pierwszym Brytyjczykiem, który realizował „Harry'ego Pottera". I od razu sprzeciwił się pan podzieleniu pańskiego filmu na dwie osobne części.

David Heyman nigdy nie powiedział, bym zrobił dwa filmy, to wtedy zarobimy więcej pieniędzy. Spytał, dlaczego chcę zrobić jeden, przyjął moją argumentację i więcej nie dyskutował. Bardzo to doceniam. Film nie jest maszynką do zarabiania pieniędzy za wszelką cenę. To przede wszystkim dzieło artystyczne.

Wśród swoich mistrzów zawsze wymienia pan Cassavettesa i Arthura Penna. Ale również Andrzeja Wajdę i jego „Popiół i diament".

Zdecydowałem się przyjechać do Krakowa na festiwal Off Plus Camera głównie dlatego, że chciałem uścisnąć jego dłoń. To jeden z moich filmowych bogów.

Będzie pan w Krakowie po raz pierwszy?

W Krakowie tak. Ale spędziłem kiedyś jedną szaloną noc w Łodzi podczas festiwalu Camerimage. Przed rokiem byłem też przez jeden, bardzo pracowity dzień w Warszawie. Spotkałem się z wieloma polskimi aktorami, szukając odtwórcy jednej z ważnych ról w filmie „Reykjavik". To była wspaniała historia z okresu zimnej wojny. Opowieść o dwóch ludziach, którzy mieli rozwiązać problemy zimnej wojny, prowadzili negocjacje, a nie mogli się nigdy bezpośrednio ze sobą porozumieć. Gorbaczow nie mówił po angielsku, Reagan nie mówił po rosyjsku. Ale podobno się polubili. Chciałem nakręcić film o ich relacjach. Wtedy w Warszawie znalazłem u was wspaniałego aktora Daniela Olbrychskiego do roli Achromiejewa. Niestety, projekt na razie upadł, bo producenci nie zdołali zgromadzić budżetu dla tego filmu. Ogromnie żałuję, mam nadzieję, że jeszcze uda mi się kiedyś do niego wrócić.

Zawsze cenił pan kino niezależne. Co pan myśli o tym nurcie kina dzisiaj?

Niezależni filmowcy stale mnie pozytywnie zaskakują. Niedawno obejrzałem „Under the Skin" Jonathana Glazera z zachwycającą Scarlett Johansson w roli głównej. Doskonale rozumiem, dlaczego ten film nie zarobił żadnych pieniędzy, ale ma w sobie coś pasjonującego. Zabiera widza w podróż, w jaką on sam nigdy by się nie wybrał. To wielka niespodzianka, jaka w kinie popularnym nie mogłaby mnie spotkać. Za takie właśnie niespodzianki kocham kino niezależne. Dla mnie niezależność oznacza wolność.

I właśnie takiego zwariowania oczekuje pan od filmów festiwalowych?

Taką mam nadzieję. Nie będzie chyba w konkursie produkcji Disneya... Bardzo czekam na oryginalne, dobre filmy.

A jaką radę dałby pan,?reżyser o dużym dorobku ?i doświadczeniu, młodym filmowcom?

Powiedziałbym: Życzę wam szczęścia i wytrwałości. Pracujcie, nie poddawajcie się. Nie róbcie niczego, do czego nie jesteście absolutnie przekonani. Zachowajcie swój entuzjazm, energię, wiarę w sztukę. Gdyby nie one, ja sam byłbym oficerem marynarki. Jestem zresztą przekonany, że świetnym.

W Krakowie w piątek rusza festiwal filmowy Off Plus Camera

W tegorocznym głównym konkursie festiwalu „Wytyczanie drogi" jury obradujące pod przewodnictwem Jerzego Stuhra oceni 12 tytułów.

Jest to ciekawy zestaw filmów, w których kamera podchodzi do bohaterów bardzo blisko. W australijskich „52 Tuesdays" Sophii Hydes nastolatka musi uporać się ?z faktem, że jej matka postanawia zmienić płeć. Sztywne podziały płciowe kwestionuje też Szwedka Ester Martin Bergsmark w „Something Must Break". Bohaterka „She's Lost Control" Anji Marquardt jest z kolei sekssurogatką świadczącą usługi seksualne w celach terapeutycznych.

Dawna dziecięca miłość odżywa ?w serbskim filmie „The Disobidient" ?Miny Djukic. Inne problemy ma nastolatka z niemieckiego „Wetlands" Davida Wnendta, obsesyjnie zajęta własnym ciałem i odkrywaniem własnej seksualności.

Gruzinka Tinatin Kajrishvili opowiada w „Brides" o rodzinie, w której mąż i ojciec odsiaduje karę w więzieniu. Kanadyjka Louise Archambault śledzi w „Gabrielle" walkę niepełnosprawnej umysłowo dziewczyny o samodzielność. Z kolei w „Blind" Norweżki Eskil Vogt swój świat próbuje stworzyć kobieta niewidoma. „Eastern Boys" Robina Campillo to opowieść o mieszkających w Paryżu emigrantach ze Wschodu, ale też o gejowskiej miłości i pożądaniu. Andrew Dosunmu w „Mother of George" wnika w środowisko Nigeryjczyków żyjących w nowojorskim Brooklynie. Ustrojowe przemiany Europy Wschodniej odbijają się w losie matki i córki z rumuńsko-bułgarskiej „Victorii" Mayi Vitkovey.

Polską kinematografię reprezentuje w tym zestawie niepokorny debiut Krzysztofa Skoniecznego „Hardkor Disco".

Film, który jurorzy uznają za najlepszy, zdobędzie nagrodę w wysokości 100 tys. dolarów. Werdykt w sobotę, 10 maja.

bh

Rz: Podobno jako młody chłopiec chciał pan zostać marynarzem. Żałował pan kiedyś, że tak się nie stało?

Off Plus Camera

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"