Jest bardzo zapracowany. Obecny występ w Polsce był jednym z recitali, jakie zaplanował w styczniu w Europie, w lutym czekają go koncerty w Japonii. W kraju ma tyle fanów, że z trudem można było dostać się do Filharmonii Narodowej, a liczni wielbiciele z wdzięcznością przyjmują wszystko, co zagra.
Tym razem był Bach, Szymanowski i Schumann, a więc wieczór bez niespodzianek. Oni niemal zawsze są obecni w jego programach. Czasami wymieniają się z Beethovenem (pojawił się tym razem na bis), Janačkiem, Bartokiem oraz ewentualnie Mozartem i to byłby właściwie komplet kompozytorów, z którymi obcuje Piotr Anderszewski.
Ma też ulubione utwory. W zestawie niedzielnego recitalu znalazły się zatem „Metopy" Szymanowskiego oraz VI Suita angielska Bacha, stanowiące podstawę programu innego jego warszawskiego występu sprzed kilku lat. A jednak mimo wszystko się nie powtarza, bo to pianista zaskakujący. Czasami tylko skłonność do oryginalnych pomysłów interpretacyjnych kieruje go w nie najlepszym kierunku. Gdy jednak jest w formie, odkrywa przed słuchaczami wspaniałe światy.
Trzy utwory Szymanowskiego inspirowane „Odyseją", a składające się na cykl „Metopy", zagrał w niedzielę olśniewająco. Kompozytor pisząc je, był zafascynowany muzycznym impresjonizmem, ale stworzył coś absolutnie własnego – muzykę ulotną, o ciekawych dźwiękowych plamach i skomplikowanej fakturze. Anderszewski znalazł do niej własny klucz. Nie unikał brzmieniowych kontrastów, wzmocnił tempo, ale zachował niepowtarzalną subtelną migotliwość „Metop".
Klamrę wieczoru tworzył Jan Sebastian Bach. Kiedy w niemal kompletnie wyciemnionej sali Filharmonii Narodowej pojawił się Piotr Anderszewski i usiadłszy do fortepianu, od razu zaczął grać potężną „Uwerturę w stylu francuskim", rozpoczynającą Partitę h-moll, można było odnieść wrażenie, że traktuje swego mistrza z pewną nonszalancja. To był Bach o pięknych fragmentach, a jednocześnie w niektórych momentach za szybki, za głośny i mało zniuansowany.