Odorowicz: Dobre kino tworzymy razem

Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej opowiada o artystach, sponsorach i politykach.

Aktualizacja: 11.09.2015 17:25 Publikacja: 10.09.2015 18:42

Agnieszka Odorowicz kierowała Polskim Instytutem Sztuki Filmowej przez dwie kadencje

Agnieszka Odorowicz kierowała Polskim Instytutem Sztuki Filmowej przez dwie kadencje

Foto: materiały prasowe

"Rzeczpospolita": W pierwszych latach XX wieku powstawało w Polsce kilkanaście filmów w sezonie. W tym roku producenci zgłosili na festiwal do Gdyni 53 tytuły. Kryzys udało się pokonać przede wszystkim dlatego, że w 2005 roku została uchwalona nowa ustawa o kinematografii, pojawił się inny sposób finansowania kina i powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej.

Agnieszka Odorowicz: Zmiany w polskiej kinematografii, które nastąpiły w ostatniej dekadzie, dowodzą, że kultura mądrze wspierana mecenatem państwa może być źródłem wspólnej satysfakcji i dumy. A o dobrej kondycji polskiego kina świadczy i to, że w konkursie głównym zobaczymy aż 18 tytułów, mimo że przyjęliśmy zasadę ostrej selekcji. To wyzwanie dla jurorów, którzy będą musieli ocenić i porównać ze sobą różne gatunki i sposoby opowiadania.

Dojrzałość kinematografii polega również na tym, że jest ona różnorodna.

Kiedy zaczynaliśmy tworzyć Instytut w 2005 r., często padało pytanie, jakie kino zamierzamy wspierać. Odpowiadałam: „Różnorodne, skierowane do rozmaitych grup odbiorców". Tej odpowiedzi wówczas nie traktowano poważnie. A ja uważałam, że naszym wspólnym wyzwaniem jest zainteresowanie widza polskim filmem, uwzględniając jego upodobania formalne i gatunkowe. Należało odpowiedzieć na potrzeby widowni i zaproponować dobre filmy autorskie, ale też i thrillery, filmy historyczne i obyczajowe. Także komedie, które najmniej nam się udają, a są tak lubiane.

Zaczynając dyrektorowanie, miała pani konflikt z tymi, którzy mieli płacić na polskie kino: właściciele kin, dystrybutorzy, nadawcy telewizyjni. A po jakimś czasie stali się sojusznikami.

Uważam to za jedno z najważniejszych osiągnięć. Ustawa została uchwalona w atmosferze nieufności. Środowiska mecenasów, dzięki którym polskie kino dziś istnieje, obawiały się, że ich pieniądze zostaną zmarnotrawione. Te obawy można zrozumieć, ale głęboko wierzyłam, że wspieranie kultury to działanie na rzecz dobra wspólnego. Poza tym ustawa powołała do życia instytucję otwartą na mecenasów. Mogli oni kształtować PISF jako członkowie Rady. I ich zaangażowanie stworzyło sojusz na rzecz sztuki filmowej. Także biznesowy. Bo kina wpłacają do PISF 1,5 procent z biletów, ale potem dostają filmy, na które coraz chętniej chodzą widzowie. W 2014 r. frekwencja na rodzimych produkcjach wyniosła 11 mln. Co czwarty bilet kupiony w kinowej kasie był biletem na film polski. Potem te hity nadają telewizje, zresztą wielokrotnie.

Ale PISF to przede wszystkim kontakt z artystami. Polubiła pani filmowców?

Bardzo. Są inteligentni, błyskotliwi, niezwykle wrażliwi. Bywają trudni, poddają się emocjom, ale ja to rozumiem: niełatwo jest uprawiać sztukę. Zwłaszcza w tak trudnych warunkach jak dziś, kiedy wszystko albo jest skomercjalizowane, albo szerzej niedostrzegane. Oprócz talentu trzeba mieć determinację i siłę, żeby się nie poddawać i walczyć o swoją wizję artystyczną. Tak, cenię filmowców i cieszę się, że miałam i ja. i instytucja, którą kierowałam, udział w ich sukcesach.

A ci, którzy nie dostali dotacji PISF na swój film? Mieli pretensje?

Oczywiście, to jest wpisane w tę instytucję. Na 50 złożonych projektów wystarcza środków na współfinansowanie, powiedzmy, 20. A i tak często wsparcie nie jest tak wysokie, jakiego oczekują producenci. Niezadowolonych musi więc być wielokrotnie więcej niż tych, którzy mogą swoje marzenia filmowe urzeczywistnić. Ale taka jest rola dyrektora – trzeba podejmować decyzje, nawet jeśli są niepopularne i krytykowane.

Jak przez tę dekadę, którą spędziła pani w PISF, zmieniło się środowisko filmowe?

W 2005 r. nasze kino opierało się na artystach z uznanym dorobkiem. Chcieliśmy umożliwić wejście do zawodu młodszym twórcom. Stworzyliśmy programy operacyjne wspierające debiutantów, wśród kryteriów oceny projektów też znalazły się dla nich preferencje. To sprawiło, że w ostatniej dekadzie do kina weszły nowe pokolenia utalentowanych artystów. Ich zaistnienie na ekranie stało się możliwe także dlatego, że zmienił się rynek producencki. Gdy powstawał Instytut, liczyły się głównie państwowe studia filmowe i dwie, trzy inne firmy. Zdominowane zresztą przez mężczyzn. Postanowiliśmy zrobić wszystko, żeby ten rynek zdemokratyzować. Dzisiaj funkcjonuje już ponad 130 firm zajmujących się produkcją, a na rynek wkroczyły zdolne producentki.

Podobna metamorfoza nastąpiła też w Gdyni.

To prawda. Gdy zaczynaliśmy reformować festiwal, wielu młodych twórców odwracało się od niego. Mówili: „Gdynia nas nie interesuje, tam są układy, których nie przewalczymy. Nikt nie czeka na nasze filmy". Niełatwo było zmienić ich opinię. Niełatwo też było zmienić Gdynię, bo środowisko filmowe jest dosyć konserwatywne. Tarcia były spore, ale okazało się, że jesteśmy w stanie stworzyć miejsce, w którym wszystkie pokolenia filmowców są obecne i czują się dobrze.

A czy miała pani problem z utrzymaniem niezależności politycznej Instytutu?

Nie. Choć od czasu do czasu politycy się wtrącali i niesłusznie zniechęcali publiczność do oglądania filmu. Na przykład nagrodzonej Oscarem „Idy" Pawła Pawlikowskiego. Ale już poważnie: ustawa została napisana tak, że chroni autonomię Instytutu i twórczości filmowej. Minister kultury może nie przyjąć sprawozdania czy planów, ale wpływu na wybór projektów nie ma.

W jednym ze swoich pierwszych publicznych wystąpień nowy prezydent zapowiedział, że wesprze kino, które będzie pokazywało jasne momenty naszej przeszłości i stanie się wizytówką Polski w świecie.

Ależ pan prezydent ma do tego instrumenty. Przeczytałam ostatnio, że otoczenie pana prezydenta pracuje nad koncepcją utworzenia przy Kancelarii specjalnego funduszu wspierającego powstawanie wysokobudżetowych filmów historycznych. Nie znam szczegółów, ale uważam to za bardzo cenną inicjatywę, bo przy tak skromnych środkach, jakimi dysponuje PISF, trudno jest realizować superprodukcje, którymi powinno dziś być kino historyczne. Ale musi pozostać przestrzeń, którą tworzy Instytut, gdzie filmowcy rządzą się sami.

Na festiwalu w Gdyni będzie pani po raz ostatni jako szefowa polskiego kina. Podobno ma pani tam symbolicznie przekazać stanowisko Magdalenie Sroce, choć funkcję dyrektora przestanie pani pełnić 2 października.

Uważam, że doskonałym pomysłem było wybranie i nominowanie dyrektora PISF wcześniej. Magdalena Sroka ma czas na spokojne wdrożenie się w sprawy Instytutu, na poznanie środowiska. Z kolei środowisko może poznać wcześniej dyrektorkę, dowiedzieć się, jakie ma priorytety i co chce zrobić. To dobra praktyka, która powinna moim zdaniem przerodzić się w zasadę.

Jaką radę da pani swojej następczyni?

Dzielę się z nową dyrektorką całym swoim doświadczeniem. Mówię otwarcie o tym, co mnie samej nie do końca się udało, co wymaga jeszcze pracy i uwagi. A rada? Magdalena Sroka jest osobą energiczną i otwartą. Jeśli zachowa ciekawość świata i ludzi, wykorzysta swoje doświadczenie i będzie otwarta na dialog ze środowiskiem, czekają nas kolejne sukcesy polskiej kinematografii.

A za czym będzie pani tęsknić, gdy opuści gabinet przy Krakowskim Przedmieściu?

Za twórczym życiem filmowym. Tych dziesięć lat to nie tylko biurko w gabinecie, ale też rozmowy o scenariuszach, pokazy kolejnych wersji filmów, niekończące się dyskusje, a na końcu radość z sukcesów twórców i ich filmów. Poczucie, że uczestniczę w czymś niezwykle istotnym. I świadomość, że te filmy zostają z nami, widzami, a wiele z nich zobaczy kilka pokoleń Polaków.

—rozmawiała Barbara Hollender

Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem
Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Kultura
„Nie pytaj o Polskę": wystawa o polskiej mentalności inspirowana polskimi szlagierami
Kultura
Złote Lwy i nagrody Biennale Architektury w Wenecji