Odświeżanie starych hitów

Nagła reaktywacja polskiego filmu muzycznego nie niesie samych sukcesów, czego dowodem „#Wszystko gra".

Aktualizacja: 05.05.2016 20:22 Publikacja: 05.05.2016 19:22

Kinga Preis i Sebastian Fabijański tańczą na moście Gdańskim. Film od piątku w kinach

Foto: Next Film

W tym gatunku polscy twórcy znacznie częściej ponosili porażki, czasem sromotne klęski, i tak było od początku kina. W dorobku naszej kinematografii okresu dwudziestolecia międzywojennego jest wiele filmów muzycznych, ale przetrwały dzięki świetnym piosenkom oraz grze (niektórych) aktorów. Scenariusze i realizacje prezentowały z reguły kiepski poziom.

W PRL nie było lepiej. Filmowi twórcy miotali się między próbą dostosowania ho- llywoodzkich standardów do socjalistycznej rzeczywistości („Żona dla Australijczyka") lub starali się iść na fali muzycznych mód, choćby rockowego boomu lat 80. („To tylko rock").

Chętnych do podejmowania kolejnych prób było więc coraz mniej. Wydawało się, że filmowy musical po polsku umrze w końcu śmiercią naturalną, tym bardziej że w światowym kinie temu gatunkowi też w tej dekadzie nie wiedzie się najlepiej. Ostatnie wielkie sukcesy to „Mamma Mia!" z 2008 r. oraz wyróżniony trzema Oscarami „Les Misérables" (2012). W obu przypadkach były to ekranizacje sprawdzonych scenicznych hitów, a nie filmy oryginalne.

Zabawa konwencją

A jednak w ostatnich dwóch latach muzyczny film niespodziewanie w Polsce odżył. Co więcej, okazało się, że może być propozycją nieszablonową i oryginalną, czego dowodem „Polskie gówno" Grzegorza Jankowskiego (2014) oraz dwa tytuły z ubiegłego roku – „Disco polo" Maćka Bochniaka i „Córki dancingu" Agnieszki Smoczyńskiej.

Każdy z tych filmów jest inny, łączy je zaś: zabawa konwencją, użycie sprawdzonych chwytów w nowym, czasem pozornie nieprawdopodobnym celu. Powstałe niemal w chałupniczy sposób „Polskie gówno" jest opisem naszego show-biznesu, a punkową niepokorność zaskakująco dopasowano do reguł gatunku, co w wielu miejscach dało wspaniałe efekty. Śpiewana tyrada ojca (Marian Dziędziel) do syna (Tymon Tymański) to jeden z najlepszych numerów w całym polskim kinie muzycznym.

„Disco polo" to z założenia film komercyjny, dla masowej widowni, ale wykreowano w nim szaloną wizję Polski discopolowej – kolorowej, błyszczącej, w której przepych łączy się z tandetą. To taka rodzima stylistyka glamour. Najbardziej niezwykłe są zaś „Córki dancingu", tu musical staje się baśnią, love story i horrorem, trzymając widza w niepewności, w którym kierunku opowieść dalej się potoczy.

Wchodzący teraz na ekrany kinowy debiut świetnej reżyserki teatralnej Agnieszki Glińskiej „#Wszystko gra" nie pasuje do żadnego z wymienionych tytułów. Ale też odwołuje się do tego, co już było, a nie do tego, co w polskim kinie świeże i nowe.

Formalnie rzecz ujmując, „#Wszystko gra" to typowy jukebox musical, czyli utwór bazujący na dobrze znanych przebojach (najbardziej znany przykład to „Mamma Mia!"). Akcja opiera się tu na piosenkach kilku dekad – Ireny Santor, Krystyny Prońko, Maryli Rodowicz, Marka Grechuty, Maanamu, Perfectu czy Muńka Staszczyka.

Gdyby nie one, tego filmu po prostu by nie było. Pomysł fabularny jest bowiem niesłychanie wątły. Twórcy mieli co prawda ambicje, by sięgnąć po temat aktualny i ważny. Punktem wyjścia są perypetie trzech kobiet – babki, matki i córki – próbujących nie dać się wyeksmitować z domu zagarniętego w majestacie prawa przez pazernego biznesmena. Z niewiadomych powodów wątek ten jednak rozmywa się i znika wśród licznych piosenek.

Słabości scenariusza nie ratuje też realizacja. „#Wszystko gra" odwołuje się do wzorców z lat 60., do takich filmów jak choćby „Mocne uderzenie" czy „Przygoda z piosenką", w których bohaterom kazano tańczyć na ulicach Warszawy. Albo do rozrywkowych programów telewizyjnych z epoki wczesnego Gierka, których realizatorzy uwielbiali filmować ówczesne gwiazdy piosenki na warszawskim moście Gdańskim lub na jego kręconych schodach.

Banalne postaci

W tej samej scenerii realizowano teraz zdjęcia do „#Wszystko gra", ich układy taneczne także utrzymane są w PRL-owskiej stylistyce. Przed laty choreografie Krystyny Mazurówny miały powiew zachodniego świata, te obecne (Agustin Egurrola i Weronika Pelczyńska) są banalne i wtórne, jak sprzed kilku dekad.

W żaden sposób nie wykorzystano też talentu aktorskiego dwóch wybitnych artystek. Co z tego, że obie świetnie śpiewają, skoro z wątłego scenariusza nie miały szansy stworzyć prawdziwych postaci. Ograniczyły się do wypróbowanych wzorców: surowej, prostolinijnej, ale o gołębim sercu babki (Stanisława Celińska) i pozornie oschłej, ale w głębi duszy delikatnej i wrażliwej matki (Kinga Preis). A przecież jakże ciekawie ta druga zaprezentowała się w „Córkach dancingu".

Jedyną wartością „#Wszystko gra" jest udział w przedsięwzięciu świetnie śpiewającej aktorskiej młodzieży – Sebastiana Fabijańskiego i trzech żywiołowych dziewczyn: Ireny Melcer, Karoliny Czarneckiej, a przede wszystkim Elizy Rycembel, która zwróciła na siebie uwagę już wcześniej w innym wcieleniu w filmie „Carte blanche".

Trzy najlepsze polskie filmy muzyczne według Jacka Marczyńskiego

„Zakazane piosenki"

reż. Leonard Buczkowski, 1946 rok. Karkołomne zadanie opowiedzenia o II wojnie i okresie okupacji hitlerowskiej poprzez śpiewane wówczas piosenki zaowocowało filmem symbolem, którego silę dostrzegła nowa władza, rychło wprowadzając w nim cenzorskie poprawki. Dziś to wciąż ważna i wyjątkowa pozycja w historii kina, która wylansowała też dwie nowe gwiazdy: Danutę Szaflarską i Jerzego Duszyńskiego.

„Hallo Szpicbródka"

reż. Janusz Rzeszewski, 1987 rok. Próba wskrzeszenia atmosfery międzywojennych teatrzyków zawdzięcza sukces przede wszystkim aktorom: Piotrowi Fronczewskiemu jako Szpicbródce, a zwłaszcza mistrzowskim epizodom Ireny Kwiatkowskiej, Jana Kobuszewskiego, Ewy Wiśniewskiej, Wiesława Gołasa i wielu innych. Aby docenić klasę i urok tego filmu, wystarczy porównać go z serialem „Bodo", który na jego tle wypada kiepsko.

„Jesteś Bogiem"

reż. Leszek Dawid, 2012 rok. Połączenie historii zespołu Paktofonika z ważną problematyką społeczną i obrazem Polski lat 90. stworzyło film, który spotkał się ze wspaniałym i głębokim przyjęciem, nie tylko wśród fanów hip-hopu. Przyniósł także odkrycie, jakim był debiutant Marcin Kowalczyk, którego świetnie wsparli dwaj początkujący wówczas aktorzy: Dawid Ogrodnik oraz Tomasz Schuchardt.

W tym gatunku polscy twórcy znacznie częściej ponosili porażki, czasem sromotne klęski, i tak było od początku kina. W dorobku naszej kinematografii okresu dwudziestolecia międzywojennego jest wiele filmów muzycznych, ale przetrwały dzięki świetnym piosenkom oraz grze (niektórych) aktorów. Scenariusze i realizacje prezentowały z reguły kiepski poziom.

W PRL nie było lepiej. Filmowi twórcy miotali się między próbą dostosowania ho- llywoodzkich standardów do socjalistycznej rzeczywistości („Żona dla Australijczyka") lub starali się iść na fali muzycznych mód, choćby rockowego boomu lat 80. („To tylko rock").

Pozostało 90% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla