Jej zdjęcia znajdują się na okładkach „The New York Times Magazine”, „The New Yorker”, „Vanity Fair”, „Glamour”. Wydarzeniem stała się książka wydana w 2009 roku „Brigitte Lacombe: Anima/Persona” z portretami, które zrobiła w ciągu 35 lat pracy. Lacombe przyjaźni się z Meryl Streep i Martinem Scorsese, fotografuje gwiazdy kina, ale też pisarzy, polityków. „Brigitte stawia przed nami nie obiektyw, lecz lustro” — mówią bohaterowie jej zdjęć.
Spotkałam się z Brigitte Lacombe w Krakowie. Naturalna, z długimi włosami, bez makijażu. Wygląda dokładnie tak jak na własnych autoportretach. Opowida mi, jak w wieku siedemnastu lat rzuciła szkołę i ojciec, niedoszły fotografik, załatwił jej praktykę w „Elle”. W 1975 roku pojechała jako fotografka tego pisma do Cannes. Tam spotkała Dustina Hoffmana, który zaprosił ją na plan swojego filmu „Wszyscy ludzie prezydenta”. Tak się zaczęło.
Dzisiaj Brigitte Lacombe to firma. Jej zdjęcia są często fotografią duszy. Pracuje bez makijażystek, stylistek. Kocha naturalność.
— Staram się być z moim modelem sama — mówi mi. — Robię zdjęcia na planach filmowych, ale spotykam się też z ludźmi w ich naturalnym środowisku. Jeśli to tylko możliwe, namawiam, byśmy stosowali minimalny makijaż, próbuję dotrzeć do prawdy o ludziach. I mam wrażenie, że ludzie mi ufają, bo wiedzą, że jestem ich ciekawa i nie chcę ich skrzywdzić. Czasem rozmawiamy, czasem nie. Same zdjęcia powstają najczęściej w ciszy.
Poza wielkimi artystami przed jej obiektywem często stają politycy, m.in. Barack Obama, Hilary Clinton. A za jedno ze swoich najciekawszych spotkań uważa to z Nelsonem Mandelą.