Magiczny latający dywan rytmu

Charles Lloyd, amerykański saksofonista i kompozytor

Publikacja: 22.11.2007 23:24

Magiczny latający dywan rytmu

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Wystąpi pan w trio z Zakirem Husseinem i Erikiem Harlandem. W jakich okolicznościach powstał ten zespół?

Charles Lloyd: Z Zakirem zagrałem pierwszy raz w katedrze w San Francisco zaraz po wydarzeniach z września 2001 r. W trio spotkaliśmy się trzy lata później na koncercie poświęconym pamięci mojego przyjaciela, mistrza perkusji Billy’ego Higginsa. Czułem, że właśnie ich sugeruje mi „z tamtej strony”, ponieważ uosabiają jego radość życia i miłość do muzyki. Nazwaliśmy ten zespół Sangam, jak miejsce, gdzie w Indiach zbiegają się trzy rzeki: Jamuna, Saraswati i Ganges. Dla nas, członków zespołu, Sangam oznacza trzy inne rzeki: Ganges, Missisipi i Rio Grande, bo nad nimi się urodziliśmy. Album „Sangam” nagraliśmy na żywo w moim mieście Santa Barbara, w pięknym starym Teatrze Lobero. W Bielsku zagramy w kościele, więc też spodziewam się szczególnej atmosfery.

Czy grając z dwoma perkusistami, odchodzi pan od tradycji jazzowego tria?

Nie myślę o tym zespole w kategoriach tradycyjnego pojmowania jazzu. Wykonujemy muzykę improwizowaną z silnym aspektem world music. Eric i ja wyszliśmy z jazzu, a Zakir – z indyjskiej muzyki klasycznej. Ale nie zawężamy się do tego, co znamy. Spotkaliśmy się na drodze kreatywnego tworzenia nowej muzyki.

Jaką rolę pełnią instrumenty perkusyjne w tym zespole?

Zakir i Eric dają impuls mojej muzyce, ale także barwy. Bardzo dokładnie stroją swoje instrumenty, by się idealnie uzupełniały. Obaj tworzą magiczny dywan, na którym mogę latać.

Czy repertuar koncertu będzie podobny do albumu „Sangam” wydanego przez ECM Records?

Wykonujemy nowe utwory, a wcześniejsze za każdym razem brzmią inaczej. Teraz częściej gram na fortepianie, pojawiły się motywy śpiewane.

Co jest dla pana najważniejsze w muzyce?

Umieć zejść z drogi, którą się podąża, i pozwolić muzyce przejść przez siebie. Boskie wiatry wieją zawsze, staram się wysoko podnieść żagle, by wypełnił je ten podmuch. Zawsze starałem się dotrzeć do głębi świadomości słuchacza, przekonać go do siebie, zainspirować, pocieszyć. Po to, by uczynić świat lepszym miejscem do życia, choćby podczas kilku minut koncertu czy nagrania.

W 1967 r., będąc bardzo popularnym muzykiem, przyjechał pan na tournée do Europy Wschodniej, wystąpił również w Warszawie. Pamięta pan atmosferę tamtych koncertów i owacje?

Pamiętam tę trasę, byliśmy młodzi i bardzo ideowi. To był czas, kiedy wiele rzeczy na świecie zmieniało się na lepsze. Byliśmy żołnierzami pokoju, wrażliwymi na zło wojownikami. Pamięć tamtych czasów jest we mnie nadal silna.

Dlaczego jazz, szczególnie w pana wykonaniu, był wtedy tak popularny? Co było w nim atrakcyjnego dla słuchaczy? Przecież mieliście mocną konkurencję chociażby w The Beatles i The Rolling Stones.

W jazzie odnajdywaliśmy wolność. My i słuchacze. Myślę, że nasza muzyka wzbudzała nadzieję, inspirowała. Jeśli chodzi o Beatlesów, to pamiętam, jak na początku lat 60. pojechałem na koncerty do Anglii z Cannonballem Adderleyem. Między USA a W. Brytanią istniał wtedy program wymiany kulturalnej. W rewanżu do Ameryki przyleciał zespół The Beatles. Kiedy Lennon wysiadał na lotnisku, miał w kapeluszu znaczek z nazwiskiem Charles Lloyd. To zabawna historia. Wtedy muzycy jazzowi i rockandrollowi często wymieniali się ideami. Teraz dzieje się to bardzo rzadko. Pop is King!

Co pana szczególnie inspirowało?

Najsilniej działał na mnie blues; artyści, z którym mogłem grać jako młody muzyk i od nich się uczyć: Howlin’ Wolf, B.B. King, Johnny Ace, Bobby Blue Bland, Roscoe Gordon…

W pańskim kwartecie grali: Keith Jarrett, Jack DeJohnette, Cecil McBee. Czy spodziewał się pan, że Jarrett i DeJohnette będą należeć do najwybitniejszych w historii jazzu?

Już wtedy byli muzykami, którzy błyszczeli na tle innych, ale nie byłem w stanie przewidzieć ich przyszłości. Byli bardzo utalentowani, rozwijali swą muzykę i nadal to robią.

Dlaczego w latach 70. wycofał się pan z jazzu i zaczął występować z The Beach Boys?

Musiałem wysiąść z tego autobusu, by skupić się na sobie. Show-biznes, życie w trasie i wszystkie ekscesy związane z popularnością zrujnowały moje życie duchowe. Byłoby obłudą sądzić, że mogę zmienić świat swoją muzyką, kiedy moje życie osobiste stało się ruiną. Z The Beach Boys występowałem okazjonalnie. Mike Love, współlider zespołu, jest moim przyjacielem. Urodziliśmy się tego samego dnia, 15 marca.

Po latach zdecydował się pan powrócić do jazzu. Dlaczego wybrał pan wytwórnię ECM?

Z wielkim uznaniem odnosiłem się do muzyki, którą wydawał Manfred Eicher. Od mojego przyjaciela Steve’a Clouda dowiedziałem się, że chciałby mnie nagrać. To był rok 1989. Decyzję o powrocie do życia publicznego i występów podjąłem trzy lata po ciężkiej chorobie, która o mało nie skończyła się śmiercią. Nie miałem pewności, jak ułoży się moja współpraca z Manfredem, ale do dziś jestem w ECM.

Słuchając pana muzyki, odnoszę wrażenie, że to rodzaj medytacji. Czy tak właśnie mamy ją rozumieć?

Codziennie medytuję, pracuję nad moim charakterem, staram się być coraz lepszym człowiekiem. Odkryłem, że im jestem starszy, tym mniej wiem. Lubię chodzić po wzgórzach i brzegiem oceanu, rozmyślając o muzyce i świecie. Łaknę samotności i ciszy, z dużą niechęcią wyruszam w podróż, ale czuję, że to moje przeznaczenie i muszę to robić od czasu do czasu. Moja wojownicza dusza nie traci nadziei na poprawę świata. Jeśli to można usłyszeć w mojej grze, to dobrze.

Na jednym ze zdjęć widziałem, jak pan gra na saksofonie, stojąc na wzgórzu nad brzegiem morza. Czy natura pana inspiruje?

Zdecydowanie tak. Ale także siła miłości.

Gdzie pan wystąpi poza festiwalem w Bielsku-Białej?

10 grudnia nasze trio zagra w Oslo podczas ceremonii wręczenia Pokojowych Nagród Nobla, które odbiorą: Al Gore i Rajendra Pachauri. Osobistym życzeniem pana Pachauri był występ Zakira Husseina. Komitet chętnie przystał na prośbę, szczególnie że Sangam reprezentuje różne kultury.

W 1964 r. do swego sekstetu zaprosił go Julian Cannonball Adderley. Zaczął też nagrywać własne albumy dla Columbii. Rok później utworzył słynny kwartet z pianistą Keithem Jarrettem, basistą Cecilem McBee i perkusistą Jackiem DeJohnette’em. Wydany w 1966 r. album „Forest Flower” został sprzedany w ponadmilionowym nakładzie, a nagrania trafiły do radia. Lloyd występował w wielkich salach, m.in. słynnej Fillmore West, dzieląc scenę z rockowymi sławami: Jimim Hendriksem, Janis Joplin i zespołem Cream.

Był też pierwszym artystą amerykańskim, który wystąpił w Związku Radzieckim: w Tallinie, Moskwie i Leningradzie. Na początku lat 70. wycofał się z czynnego muzykowania. Przełamał milczenie w 1981 r., kiedy postanowił przedstawić światu niezwykle utalentowanego Michela Petruccianiego. Chory francuski pianista odbył pielgrzymkę do Ameryki, odnalazł swego mistrza, by zagrać dla niego. To zdarzenie doprowadziło do światowej trasy koncertowej, ale po dwóch latach występów Lloyd znowu zamilkł.

Ponownie powrócił w 1988 r. na festiwalu w Montreux. Od 1990 r. regularnie nagrywa dla wytwórni ECM Records, a jego płyty są nagradzane przez krytyków i czytelników magazynów jazzowych na całym świecie.

md

Rz: Wystąpi pan w trio z Zakirem Husseinem i Erikiem Harlandem. W jakich okolicznościach powstał ten zespół?

Charles Lloyd: Z Zakirem zagrałem pierwszy raz w katedrze w San Francisco zaraz po wydarzeniach z września 2001 r. W trio spotkaliśmy się trzy lata później na koncercie poświęconym pamięci mojego przyjaciela, mistrza perkusji Billy’ego Higginsa. Czułem, że właśnie ich sugeruje mi „z tamtej strony”, ponieważ uosabiają jego radość życia i miłość do muzyki. Nazwaliśmy ten zespół Sangam, jak miejsce, gdzie w Indiach zbiegają się trzy rzeki: Jamuna, Saraswati i Ganges. Dla nas, członków zespołu, Sangam oznacza trzy inne rzeki: Ganges, Missisipi i Rio Grande, bo nad nimi się urodziliśmy. Album „Sangam” nagraliśmy na żywo w moim mieście Santa Barbara, w pięknym starym Teatrze Lobero. W Bielsku zagramy w kościele, więc też spodziewam się szczególnej atmosfery.

Pozostało 87% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"